
G-ł-o-d-ne...g-ł-o-d-n-e...jesteśmy g-ł-o-d-n-e...skandowały łapki. Rudzik wskoczył na mnie ,niby delikatnie, i zaglądając mi w nos zapytał "śpisz" No jak mam spać jak ugniata mnie 7 kilo. Chyba to powiedziałam głośno bo O nie śpisz, ucieszył się i poleciał na podłogę. Nie wstałam. Manewr powtórzył się. Buch ,siedzi na mnie...Śpisz? O nie...I buch odbija się czterema łapami od cherlawej mej piersi...I znów...
Wydarłam się Dacie mi poleżeć? Oburzone oczy powiedziały ,że nie. A potem nastąpił sądny poranek. Sądny strasznie, straszniście. Cholery w dowód swego oburzenia wysłały Sikawkowych. Jak ja, sprzątająca ,wreszcie się podniosłam to mnie szlag trafi. Tylko Tami dostała śniadanie jak należy. Reszta została wyproszona z kuchni. Dobrym (mało) słowem, ścierą i innymi argumentami. Jak nigdy spokojnie nałożyłam do misek, pokroiłam dzikunkom żarełko i obecnie szykuję obiadek...Wystarczy mój bazyliszkowy wzrok by spierniczały gadziny z progu kuchni. Ale co z tego żem w spokoju posiedziała nad garami. Sikawkowi znów ruszyli do ataku. W imieniu całego stada podkreślili wężykiem swoje niezadowolenie z niedzielnego poranka.