mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli [*]

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Czw cze 06, 2013 22:21 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

agusialublin pisze:Izuń :1luvu: :1luvu: :1luvu: :1luvu:

trzymam kciuki :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok:

jesteś niesamowitą babką, z jajami w dodatku :mrgreen: :ok: :ok: :ok:

to znakomity pomysł z założeniem hodowli, znasz się na kotkach, wierzę że Ci się powiedzie i trzymam mocno kciuki.

A w dodatku jesteś niesamowicie kreatywna. Z takiej sytuacji wyszłaś obronną ręką i jeszcze w sukces przekułaś :ok: :ok:




Aguniu.....moje odwieczne motto to Co mnie nie zabije to mnie wzmocni hihihihi

krowie spod ogona nie wyszłam
mam dopiero 44 lata..........wszystko przede mna
i nie będę sie ciu....... przejmowac
hihihihi

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

Post » Pt cze 07, 2013 12:37 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

[*] zaswiece swiatelko pamieci dla Whiskusia :) Pamietamy, kotku, pamietamy o Tobie caly czas :1luvu:

Kociara82

 
Posty: 45874
Od: Czw paź 09, 2008 22:20

Post » Pt cze 07, 2013 19:47 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

Kociara82 pisze:[*] zaswiece swiatelko pamieci dla Whiskusia :) Pamietamy, kotku, pamietamy o Tobie caly czas :1luvu:



Dziękuję w imieniu Whiskusia :-)
Ja Ci kofanie też zaświecam światełko :1luvu:

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

Post » Sob cze 08, 2013 22:18 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

dzis jak jechalam do kolezanki autobusem, to prawie przed nami czarny kot przebiegl nam droge. W dodatku na skrzyzowaniu 2 bardzo ruchliwych ulic :strach: :strach: :strach: ja struchlalam ze strachu o biednego kociaka... Juz kiedys na moich oczach pod kolami samochodu zginal jeden kot... Blagam, Boze, obym nigdy nie musoala byc swiadkiem znow takiej sytuacji! :cry: Ta bezradnosc i bezsilnosc wobec ogromu cierpienia zwierzaka mnie dobila calkowicie! Niestety bardzo czesto przechodze kolo tego miejsca... To raptem moze kilkaset metrow od mojego domu... A widzialam cale zdarzenie od poczatku, od momentu wtargniecia kotka wprost pod kola... :crying: :crying: Wiedzialam, ze nie moge mu pomoc nawet pomoc spokojnie odejsc, bez bolu i cierpienia... Nawet jesli to byl dziki kot, chocby mial nie wiem ile chorob zakaznych, chocby nie wiem co-nic nie wazne! Nie zasluzyl na taka smierc, nie w takich meczarniach! :crying: :crying: :crying: :crying: :crying:

Kociara82

 
Posty: 45874
Od: Czw paź 09, 2008 22:20

Post » Sob cze 08, 2013 22:41 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

Kociara82 pisze:dzis jak jechalam do kolezanki autobusem, to prawie przed nami czarny kot przebiegl nam droge. W dodatku na skrzyzowaniu 2 bardzo ruchliwych ulic :strach: :strach: :strach: ja struchlalam ze strachu o biednego kociaka... Juz kiedys na moich oczach pod kolami samochodu zginal jeden kot... Blagam, Boze, obym nigdy nie musoala byc swiadkiem znow takiej sytuacji! :cry: Ta bezradnosc i bezsilnosc wobec ogromu cierpienia zwierzaka mnie dobila calkowicie! Niestety bardzo czesto przechodze kolo tego miejsca... To raptem moze kilkaset metrow od mojego domu... A widzialam cale zdarzenie od poczatku, od momentu wtargniecia kotka wprost pod kola... :crying: :crying: Wiedzialam, ze nie moge mu pomoc nawet pomoc spokojnie odejsc, bez bolu i cierpienia... Nawet jesli to byl dziki kot, chocby mial nie wiem ile chorob zakaznych, chocby nie wiem co-nic nie wazne! Nie zasluzyl na taka smierc, nie w takich meczarniach! :crying: :crying: :crying: :crying: :crying:



To bardzo smutne co piszesz kochana :cry: :cry: Ja nigdy bym nie chciała przeżyć tego co Ty. To trauma na całe życie. Każda taka kolejna sytuacja przypomina o wszystkim co się kiedyś stało. Ja po śmierci Whiskiego a teraz po odejściu mojego TZ, jak również po informacji że moja 21-letnia córka ma gruczolaka w piersi (na szczęście nic złośliwego) staram się wyłączać mózg. Tak po prostu nie myśleć. Nie płacze już....wrzucam do mojej głowy tylko miłe wspomnienia bo inaczej by mnie wywieźli do wariatkowa. Wszystko co przeżyłam w ciągu ostatnich 3 miesięcy było gwoździem do mojej trumny. Ale nie dałam się. Zębami gwoździe powyciągałam i staram się powrócić do żywych. Bo nie ma nic bardziej wartościowego jak dana nam możliwość życia. Więc nie płacz moja droga....czas leczy wszystkie rany i osusza łzy :kotek: :kotek: :kotek:

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

Post » Sob cze 08, 2013 22:51 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

tylko ze mam troszke wyrzuty sumienia, bo wracalam wtedy wlasnie z pracy, szlam z przystanku do domu, widzialam kiciusia pod blokiem, spojrzal mi prosto w oczy, ja go zawolalam a on czmych-na trawnik. Wiedzialam, ze zamierza przejsc przez ulice... i wiedzialam juz ze sie boi ludzi. Znow go zawolalam, mialam nadzieje go stamtad wyploszyc, to dosc ruchliwa ulica w ciagu dnia, liczylam na to, ze pobiegnie w druga strone... a on wprost na ulice... :placz: :crying:
widzialam ten moment, kiedy auto... kiedy ten kotek... :placz: :crying: glowa, kark... :placz: :crying: nie wiem, chyba poszedl kregoslup... podbiegla jedna dziewczyna ktora kawalek dalej przechodzila, ona zebrala kociaka z ulicy i ulozyla pod krzakiem... ja nawet balam sie go dotknac, wiedzialam, ze mu nie pomoge, ze jest ciezko ranny, ja nie wiem co robic, zeby mu jeszcze wiekszej krzywdy nie zrobic... :placz: :crying:z tego szoku stalam jak wryta, nie moglam sie ruszyc :placz: :crying: Zawsze, kiedy tamtedy przechodze i wszystko sie przypomina, przepraszam w myslach tego kotka i blagam o wybaczenie, bo moze gdybym go nie wolala wtedy... :placz: :crying:

Kociara82

 
Posty: 45874
Od: Czw paź 09, 2008 22:20

Post » Sob cze 08, 2013 23:01 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

Kociara82 pisze:tylko ze mam troszke wyrzuty sumienia, bo wracalam wtedy wlasnie z pracy, szlam z przystanku do domu, widzialam kiciusia pod blokiem, spojrzal mi prosto w oczy, ja go zawolalam a on czmych-na trawnik. Wiedzialam, ze zamierza przejsc przez ulice... i wiedzialam juz ze sie boi ludzi. Znow go zawolalam, mialam nadzieje go stamtad wyploszyc, to dosc ruchliwa ulica w ciagu dnia, liczylam na to, ze pobiegnie w druga strone... a on wprost na ulice... :placz: :crying:
widzialam ten moment, kiedy auto... kiedy ten kotek... :placz: :crying: glowa, kark... :placz: :crying: nie wiem, chyba poszedl kregoslup... podbiegla jedna dziewczyna ktora kawalek dalej przechodzila, ona zebrala kociaka z ulicy i ulozyla pod krzakiem... ja nawet balam sie go dotknac, wiedzialam, ze mu nie pomoge, ze jest ciezko ranny, ja nie wiem co robic, zeby mu jeszcze wiekszej krzywdy nie zrobic... :placz: :crying:z tego szoku stalam jak wryta, nie moglam sie ruszyc :placz: :crying: Zawsze, kiedy tamtedy przechodze i wszystko sie przypomina, przepraszam w myslach tego kotka i blagam o wybaczenie, bo moze gdybym go nie wolala wtedy... :placz: :crying:



Nie wiń siebie za to co się stało.nigdy...rozumiesz??? To było naprawdę straszny cios dla ciebie ale kotuś napewno już ci wybaczył. Pytanie tylko czy ty sobie wybaczyłaś?? Musisz to zrobić dla siebie, bo inaczej sie wykończysz. Kotuś nie byłby szczęśliwy gdyby wiedział co się z tobą dzieje. Widać tak miało być. Pobiegł w zupełnie innym kierunku niż miał. To wina kierowcy że jechał za szybko i nie zauważył bądź nie chciał zauważyć kotka. Niektórzy ludzie tacy są. Nie zatrzymują sie świadomie, mówiąc "to tylko kot" nie myśląc że to istota żywa. Więc proszę idź do lusterka, spojrzyj na tę osobę która w nim jest i powiedz : to nie moja wina

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

Post » Sob cze 08, 2013 23:43 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

to bylo w godzinach szczytu, duzy ruch... probowal go wyminac, ale zeby wypadku nie spowodowac, odbil w prawo, w strone kraweznika... wprost na tego niczemu niewinnego kotka :cry: masz racje, nie wiem czy on, ale ja sobie nie potrafie nadal wybaczyc, taka juz jestem... :( Tak samo z Dziadkiem...[*] 2 lata przed jego smiercia poklocilismy sie strasznie. Oboje mamy charaktery uparciuchow, kazde musialo na swoim postawic... nie odzywalam sie ani do Niego ani do Babci przez 9 m-cy. Zarzekalam sie, ze nie pojade do nich wiecej, az dopiero na pogrzeb! Potem Dziadek zaczal sie coraz gorzej czuc... jeden szpital, drugi... cos we mnie peklo, pojechalam na dzien dziadka... ale nie przeprosilam za tamto. Wiem, ze On nie byl pamietliwy, ale ... dla formalnosci powinnam byla przeprosic. Niepotrzebnie sie wtedy tak unioslam, myslalam wtedy, ze w slusznej sprawie-okazalo sie ze nie... Przeszlismy nad tym do porzadku dziennego. 2 dni przed smiercia, gdy ostatni raz Go widzialam, siedzialam z nim w jego pokoju, na kanapie, wtulilam sie... slyszalam bicie jego zmeczonego juz serca... nie chcialam nic wiecej... Czulam, ze to Jego ostatnie chwile, dni... chcialam poprostu z Nim pobyc... Nic nie robic, nic nie mowic, w milczeniu posiedziec, tak jak wtedy... Nie wiem czemu nie powiedzialam mu "kocham Cie, Dziadku, bardzo" choc czulam, ze chce to zrobic... nie zdazylam :cry: Mam do siebie o to zal, pretensje... Pare dni temu, gdy bylam odwiedzic Jego grob powiedzialam Mu, ze go bardzo kocham i bardzo mi Go brak... chcialabym bardzo, wiele bym dala, by znow moc z Nim tak w milczeniu posiedziec, jak tamtego wieczora, 19.03.2012 r... Intuicyjnie czulam, ze widze go ostatni raz zywego... Zmarl dwa dni pozniej 21.03...
Mowia, ze czas leczy rany... nie zgadzam sie z tym. Rana po smierci ukochanego Dziadka boli nadal tak samo bardzo i tak samo krwawi. Zwlaszcza, ze w zasadzie mialam tylko 1 dziadka, bo z drugim nie utrzymywalam kontaktu.
Kiedys mi zalezalo, staralam sie, ale jak sie przekonalam, ze nie warto zebrac o jego uczucia, bo i tak ich nie wyzebrze, daremny moj trud, nie mozna zebrac o milosc, przestalam sie o to prosic i przestalam sie z nim kontaktowac. Kiedy majac 17 lat lezalam w szpitalu toczac walke ze smiercia-nie tylko nie przyszedl mnie odwiedzic, choc mieszkal w tym samym miescie, ale nawet nie zapytal o mnie, a z moim tata, a swoim synem mial kontakt. Nie interesowalam go wogole. Czulam to od dziecka. A ja, kiedy on jakis rok, dwa lata pozniej na (chyba) to samo znalazl sie w szpitalu-z wlasnej woli poszlam go odwiedzic. Tylko ze mnie zignorowal starym zwyczajem.
Inne wnuki-o tak! Ja i moje rodzenstwo-be! Wyobrazcie sobie, jak sie czulam, gdy ktorejs niedzieli spotkalismy go z tata przy wyjsciu z kosciola po mszy. Tata specjalnie chodzil na te sama msze. Z tata sie przywital, mnie zignorowal. Mowie mu: czesc dziadek... nic, cisza, jak grochem o sciane, nawet nie spojrzal w moja strone, totalny ignor! Powtorzylam drugi raz... "czesc dziadek..." iiii???? NIC!!! Totalny brak reakcji, zero, ignorancja calkowita!!! 8O W koncu tata go szturchnal i upomnial: "wnuczka ci czesc mowi", on na to od niechcenia jakby w powietrze rzucil beznamietnie "a czesc, czesc..." tak jak chce sie kogos zbyc.
Natychmiast przeszedl za to z checia ogromna na temat innych wnukow, z zailowaniem opowiadal co u nich... W sierpniu bedzie 2 lata jak zmarl, ale nie odczulam tego niemal wcale.

Niektorzy znajomi niewtajemniczeni dziwili sie, ze ja spokojnie na drugi dzien ze znajomymi na kawe poszlam, bylam wesola, ubrana kolorowo... ze zdziwieniem niektorzy pytali, czemu zaloby nie nosze, dziadek mi przeciez zmarl... Trudno bylo wytlumaczyc, ze dziadkiem byl dla mnie tylko na papierze, tylko poprzez wiezy krwi, czysto fizyczne. Emocjonalnie nic nas nie laczylo, byl mi niemal obcy. Czulam sie tak, jakby to nie krewny moj zmarl, tylko sasiad, ktory mieszkal za sciana wiele lat, ktorego znalam troszke, bo sie czasem na klatce minelismy...

Natomiast kiedy Dziadek ze strony mamy zmarl... odeszla tez czesc mnie, nic juz nie jest takie samo i nie bedzie nigdy! Tesknie, brak mi Go strasznie, Jego ciepla, zartow, glosu, usmiechu... :cry: Wiem, mial juz 87 lat, chorowal na serce i wiele innych chorob, mial wylew krotko przed smiercia... Wiem, On juz chcial odejsc, zmeczony byl juz... Wiem! Ale co z tego?! Nigdy z Jego odejsciem sie nie pogodze! Caly moj swiat runal, legl w gruzach, do dzis sie nie pozbieralam jeszcze, choc probuje na sile cos z tego odbudowac na nowo, bo wiem ze On by tego chcial... Ale chyba nawet fundamentow jeszcze nie wybudowalam... :oops:

Kociara82

 
Posty: 45874
Od: Czw paź 09, 2008 22:20

Post » Pon cze 10, 2013 22:12 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

Życie jest ciężkie a sytuacje nieprzewidywalne. Ale przychodzi taki czas kiedy musimy się z nimi pogodzic i przestać walczyć sama ze sobą.





Whiskuś światełko dla Ciebie :1luvu:

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

Post » Wto cze 11, 2013 13:53 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

nieraz mam wrazenie, ze zycie to nieustanna walka ktora prowadzisz sama ze soba... :roll:

Whiskus, usmiechnij sie do Duzej, daj znac, ze jestes przy Niej caly czas.

Kociara82

 
Posty: 45874
Od: Czw paź 09, 2008 22:20

Post » Czw cze 13, 2013 22:20 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

Doberek Izuń :1luvu: :1luvu:

jak kotusie, przyjechały już do Ciebie? :D

my dzisiaj z kociarnią na działce byliśmy. Dzieciarnia już się pospała. I jak tak na nie patrzę to i mi zaczyna się chcieć spać :D
Obrazek

agusialublin

Avatar użytkownika
 
Posty: 16505
Od: Nie lip 29, 2012 20:27
Lokalizacja: lublin

Post » Pt cze 14, 2013 13:45 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

agusialublin pisze:Doberek Izuń :1luvu: :1luvu:

jak kotusie, przyjechały już do Ciebie? :D

my dzisiaj z kociarnią na działce byliśmy. Dzieciarnia już się pospała. I jak tak na nie patrzę to i mi zaczyna się chcieć spać :D




Aguś......jak na razie musiałam zrezygnować z kupna kotków. Jedną zaliczkę mi zwrócą ale drugiej już nie. Cóż. Muszę odłożyć to na później. Chcę się przygotować do otwarcia hodowli. Pierwszą kotkę chcę kupić na jesieni:-)

A poza tym....to ciężko mi. Staram się z nim normalnie rozmawiać ale nie wiem czy mu walnąć czy pocałować. Mieszane uczucia. Ostatnio gdzieś wyczytałam że jak ktoś kocha to nie odchodzi (chyba że umiera). Cóż widać mnie nie kocha albo prowadzi ze mną jakąś grę. Chciałąbym zawalczyć ale bardzo się boję bólu porażki, że on faktycznie mnie nie chce:-)





Whiskuś światełko kochanie dla ciebie :1luvu:

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

Post » Sob cze 15, 2013 14:13 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

Siemanko :-)


Dzisiaj juz lepiej ze mna. Nie zebym popadala ze skrajnosci w skrajnosc. Ale ucze sie zyc na nowo. Zmienic punkt widzenia i robic to co zawsze chcialam. To nawet jest mile uczucie:-)




Whiskus swiatelko dla ciebie i dziekuje ze czuwasz nad mamusia :1luvu:

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

Post » Nie cze 16, 2013 23:01 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

Whiskus zapalam swiatelko sloneczko moje :1luvu:

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

Post » Pon cze 24, 2013 13:23 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

Dzień doberek :-)

długo mnie tu nie było :-) Ale masę spraw mam na głowie...cóż takie życie :-)

Pozdrówka dla wszystkich :-)



A dla Whskusia światełko zapalam :1luvu:

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 24 gości