iza71koty pisze:Ten wieczór był dla mnie straszny.Kamienie było koszmarne.Byłam cała w nerwach i tylko prosiłam Boga, aby to zatrzymał na chwilę.
Zaczynało padać ale jeszcze nie lało intensywnie.Za to co chwilę błyskało i grzmiało.Waliły pioruny.Bardzo mocno wiało.Potwornie boję sie burzy.Sama nie wiem czemu.Mała wtedy ze mną nie poszła, bo jak wróciliśmy z Lotniska ,chyba czuła co się świeci.Byłam na nią zła wtedy, bo byłoby mi rażniej.Właśnie wtedy potrzebowałam towarzystwa.
Nie boję sie ulewy, śnieżycy czy dużego mrozu.Boje sie burzy.Szczególnie takiej z efektami.
Powiedziałam Trusi[*]żeby szybciutko zjadła bo jest sajgon i niech się schowa ,bo zaraz lunie.I poleciałam dalej z duszą na ramieniu ,żeby jak najszybciej nakarmić koty.Byłam tak przerażona ze nawet sobie powiedziałam ,ze jak sie to nie uspokoi, to za diabła nie pójdę do kotów nad rzeczkę.
Wracałam prawie biegiem.Byłam już mocno mokra.Nie zwróciłam uwagi czy Trusia jest pod krzaczkiem czy jej nie ma.Poleciałam nad rzeczkę.Kolejne nerwy ,bo tak poszła błyskawica po jeziorze ,ze zrobiło sie jasno.Ta burza była od strony miasta i jeziora.Gdyby była od strony moich działek, byłaby łagodniejsza.Burza zwykle stamtąd nadchodzi.
Wróciłam i postanowiłam ze jakoś musze przebrnąć przez miasto.Schowam sie gdzieś co chwile i juz.Tam przynajmniej są budynki.Pierwszy teren w tym Trusi[*] to teren otwarty.Wtedy spanikowałam najbardziej.Poszłam do miasta.Padało mniej ale grzmiało jeszcze mocno.Juz kiedy wychodziłam nie widziałam Trusi [*] po przeciwnej stronie.Kiedy wracałam też jej nie było.Pomyślałam ze sie schowała.....na ulicy w tym czasie prawie nikogo nie było.
Czuję się okropnie że nie poszłam sprawdzić......uważałam że to wina pogody.Kotka jadła w tym dniu 3 razy posiłek.Pomyślałam ze najedzona poszła spać.
To nie było zasada że ona zawsze ale to zawsze czekała aż wróce z miasta.Czasem wcale jej nie było wtedy a była kiedy wracałam z działki.A nawet i było tak ze spotykałysmy sie dopiero następnego dnia.Ale ja wtedy nie pojechałam na działke, bo się bałam.Bardzo sie bałam burzy.Przepraszam.
Nie poszłam wtedy zobaczyć ani wyrzucić śmieci, bo wszystko zrobiłam w ciagu dnia.Byłam przemęczona, mokra.Chciałam sie przebrać i napić ciepłej herbaty.Posiedzieć chwilę.Modliłam sie aby ten dzień sie juz skończył......
W piątek odebrałam rybę.Wiedziałam ze trzeba szybko ugotować, zrobic zakupy i dzień zaplanować tak żeby do kotków na działkach pojechać wcześniej bo poprzedniego dnia nie mogłam ich nakarmić.Poszłam z jedzonkiem do Trusi [*] pogoda była bardzo słoneczna bo dopiero potem po południu rozpętała sie ulewa jak z cebra.
Trusi [*] jednak nie było na stanowisku.Ponieważ kilka dni wstecz widziałam ja jak chodzi po krzakach kawałek dalej, nieczęsto tam chodziła, pomyślałam że zostawię jedzonko, zmienię wodę i potem zajrzę.Zanim jednak odeszłam przejrzałam budki.Zwykle tak robię jak kota nie ma.Zobaczyłam ze wierzchni polar Trusi[*] jest przybrudzony i zabrałam go do wyrzucenia.Pozbierałam śmieci w miejscu karmienia Trusi[*] w tym pudełka po pasztecikach umorusane przez dziki , zajrzałam do jej gniazda pod krzaczkiem i poszłam.
Kiedy wróciłam z miasta z zakupami rozpętała sie burza.Musiałam działac w domu, pozamykać okna i uszczelnić parapet bo zauważyłam ze jest mokro.Kiedy sie uspokoiło około 19.15 wtedy akurat odeszła Honoratka[*]poszłam tam znowu.Jedzenie.było całkowicie wyjedzone.Ale w taki inny sposób trochę niz jedzą koty.Koty zwykle cos zostawiają.A to było tak zmiecione jak przez dzika albo psa.Talerz nie był mocno ubrudzony jak po typowej wizycie dzików ale slady mógł zmyć deszcz.
Poszłam po raz trzeci w porze właściwego karmienia.Trusi[*]nadal nie było pomimo moich kolejnych nawoływań.Zobaczyłam ze jedzenie które zostawiłam poprzednim razem jest nie ruszone.Dołożyłam pół saszetki tego co kotka lubiała najbardziej i poszłam dalej karmić koty.Kiedy wracałam z trasy Trusia[*] siedziała nad talerzem i jadła.Podeszłam do niej szcześliwa ze w końcu jest.Pogłaskałam ja po głowie i zapytałam czemu taka mokra.Czemu sie nie chowała w czasie burzy do budki.Przeszłam ulicę i poszłam po jedzenie dla kotkow znad rzeczki.Kiedy wychodziłam z domu widziałam Trusię[*]myjąca się w rozkraczonej pozycji na betonie.Pomyślałam że sie osusza.Nie było mnie moze z 10 minut.Kiedy wróciłam Trusia [*] leżała na jezdni.
Pozwolicie zatem ze napisze o swoich wnioskach.To co sie stało mogło sie wydarzyc zarówno w czwartek póznym wieczorem jak i w piątek rano podczas wyprowadzania psa.Pies napewno musiał zostac wyprowadzony.
Ja w tych godzinach rzadko krece sie koło domu wyjątek stanowia dni kiedy odbieram rybe.I własnie w taki dzień czyli poniedziałek facet z psem został przeze mnie namierzony w krzakach Trusi [*] około godziny 10.00 kiedy wracałam.Niewykluczone ze całe zajscie było właśnie we wczesnych godzinach w piatek zanim facet wyjechał do roboty.Zona wtedy z psem wyjsć nie mogła bo pracuje od rana.On natomiast ma nienormowany czas pracy.Dlatego kotka nie pojawiła sie juz na pierwszym posiłku.Zastanawia mnie to co powiedział mi wtedy kiedy z nim rozmawiałam.Kiedy zapytałam czy moze cos widział, moze cos sie wydarzyło.Oprócz tego ze zaprzeczył że odwiedza te krzaki powiedział że widział ta kotkę pod samochodem.Jakim cudem?Ja jej nie widziałam a przechodziłam wielokrotnie chociażby żeby wyrzucic śmieci.Z całą pewnoscia nie była pod samochodem/ami na placu przy miejscu gdzie ja karmie.Zauważyłabym ja z daleka i wyszła by do mnie za pierwszym drugim albo trzecim razem.Widział ja w piątek.W piątek pod samochodem.Psa wyprowadza 3 razy dziennie w tym raz jego żona.Kiedy zapytałam kiedy ja widział pod samochodem czy było to w porze mojego wieczornego karmienia, nie potrafił mi odpowiedzieć, a wrecz jakby sie zamotał.Znajoma z naprzeciwka mówiła mi wczoraj ze często widziała jak kotka sobie siedzi , kiedy rano odprowadzała dziecko do szkoły.Ja widzieć tego nie mogłam ,bo albo w tym czasie robiłam cos w domu albo jechałam po rybe.Rzadko była kiedy jechałam po rybe.Ale jeśli dzień był pogodny a wtedy był i wstała dosć wczesnie, to mogła posiedzieć tam a potem isć połazic po krzakach.Koty tak często robią.Po to aby potem stawic sie znowu na posiłku.
Pytałam wszystkich o czwartek wieczór.A to mogło sie stać w piatek.Wetka powiedziała ze rany są sprzed kilkunastu godzin.Kotka trafiła na stół w sobote o godzinie 13.00 bo długo czekałysmy.Czyli teoretycznie czas sie zgadza.W piątek duzo ludzi wyjechało do pracy.Tak wiec równie dobrze nikt nie musiał nic zauważyc.
Myśle że widział kotkę pod samochodem, wtedy kiedy wyrwała/wyrwał ja psu.Moze zdołała się tam przedostać.Tyle że samochód/y który byc może miał na myśli stoi w podwórku budynku. Jednego i drugiego.Mogł byc to nawet jego samochód a to by dowodziło ze kotka została zaatakowana w innym miejscu.Czyli kiedy spacerowała po krzakach.Mógł być to jego drugi samochód,Stoi on w częściowo uchylonym garażu.Pamiętam że dżwi obustronnie w tym dniu były dosyć mocno rozwarte, bo obok karmię inną kotkę i zaglądałam tam wtedy za Trusią[*].Potem poszłam karmić i kiedy wracałam Trusia [*] siedziała już nad talerzem.
To miejsce jej schronienia wydaje mi się najbardziej prawdopodobne, po tym co ją spotkało.Zadaszenie jest średnie , sam garaż drewniano metalowy.Nieszczelny .Podczas ulewy na pewno ranna kotka ,by tam zmokła.Jeśli kotka rzeczywiście tam była przez ten cały czas zdarzeniu i bała się wyjść a ja jej szukałam w zupełnie innym miejscu, kiedy przychodziłam z posiłkami, to tłumaczyłoby, dlaczego wyszła dopiero o zmroku, tuż po tym jak byłam w tym miejscu i słyszała mój głos.
W tym dniu czyli w piątek nie zauważyłam czy taksówka wyjechała do pracy i o której.Nie zrobiłam tego bo nie wiedziałam jeszcze co sie stało.