Minęło trochę czasu i całą pewnością mogę stwierdzić, że Jungle uczula, jak najbardziej :/. Szczęśliwie nie na tyle, żebym lądowała w szpitalu, ale ciągła zadyszka jest naprawdę upierdliwa.
Oczywiście zrobiłam tutaj podstawowy błąd, to znaczy nie pojechałam do Poznania tylko kot przyjechał do mnie i do tego na tydzień schował się w szafie. A jak już wylazł z tej szafy to było już za późno, żeby próbować oddawać, bo tyle miłości w tak małym kawałku futerka trudno znaleźć... Na początek spróbuję chyba rezonansu magnetycznego, bo niedrogo i szybko, jeśli nie pomoże, będę próbowała odczulać się szczepionkami.
Poza tą drobną wadą to kot-bajka.
W wodzie się nie pluska, ale też nie ucieka przed moczeniem kota. W szelkach spaceruje, póki co chętniej po ogrodzie niż po ulicy (chociaż nie reaguje paniką na samochody). Nie drapie. Praktycznie nie niszczy mebli. Jak ugniata to bez pazurków. Straszliwie potrzebuje kontaktu z człowiekiem - na co dzień wystarczy jej człowiek "główny", którego się całuje, barankuje, wymrucza, któremu wszystko się opowiada (jak nie śpi to pyszczek praktycznie jej się nie zamyka) i robi awantury o spóźnienie, ale pełnia szczęścia następuje dopiero, kiedy cała rodzina siedzi w jednym miejscu, najlepiej jak najbliżej siebie.
Lubi się bawić z ośmiolatkiem, kłócą się i zabierają sobie zabawki. Wieczorna zabawa piórkami na wędce musi trwać przynajmniej pół godziny i w większości polega na wyskakiwaniu na metr w górę i robieniu salta przy jednoczesnej próbie pochwycenia celu.
Przesympatyczny, spragniony człowieka, praktycznie bezproblemowy kot, grzeczny i ugodowy.
Tutaj umieściłam trochę zdjęć:
http://myjunglegirl.blogspot.com