Tami kroplówkujemy cały czas. Zaczęła jeść chętniej ze strzykawki i troszkę przemieszcza się. Nawet dzioba w miskę wsadziła i próbowała wspiąć się po spodniach. Nie ma sił za dużo. Schudła. Ale ona ma inną budowę jak Tasza i większa optycznie była. Choć Taszunia wagowo więcej się miała. Ale Taszka miała duży brzuszek a wątłe nożynki. Z Tami uniknęliśmy dożylnych kroplówek z dopalaczami bo ona jakoś karmienie przyjmowała. Tasza odmawiała wszystkiego. Te wątłe łapki z mega wielkim wenvlonem... I po co to było.
Mam wrażenie, że jestem gdzieś obok. Jakimś cholernym śnie. Czuję się tak jakby nigdy Taszy nie było. Głowa nie przyswaja tego co się stało. Boże, jak to się stało. Tak trudno pisać
była, miała, tuliła się, gasła, nie chciała jeść... Jak trudno sobie darować te kroplówki, siłowe dokarmianie, a nawet własny sen co przeciągnął o kilka chwil planowany zabieg... Tyle sobie ma człowiek do zarzucenie. Może nie tak coś zrobił. Może trzeba było inaczej, czy czegoś nie przegapiłam, nie dość ją ukochałam i nawet nie wiedziała jaka była (cholera znów) ważna.
Nic tego nie zmieni. Nic już nie zmieni tego co się stało. Wszystko już było....
Tamunia Tuli się. Niestety znów więcej fluczy się i cofamy się znów z oczkami. Skonsultujemy z wetem i chyba okulistycznie porady nam potrzeba będzie. Powiem wam, że bardzo się boję z Tamunią jeździć po tych wetach, gabinetach... Boję się, że coś złapie, osłabnie... Jest chora ,delikatna i słaba ile trzeba by coś ją dotknęło.
Co za francę mają, że ciągle, ciągle cofamy się do tyłu po chwilowej poprawie. Napisałam
mają.

Popierdzieliło mnie.