A dzisiaj o zawał niemalże przyprawiła mnie Pyśka.
Rano TŻ stwierdził, że Pyśka zniknęła

W nocy z nami nie spała, rano nie przyszła na mizianki przy kawie, na wołanie nie reaguje, nigdzie jej nie widać..... W przypływie paniki przetrząsnęliśmy całą chatę łącznie z garażem....nie ma!

Wołamy, kiciamy... nic....zaglądamy w szafy, szafki, rozgracamy kanapę....no nie ma

Latam po podwórku, wołam, prawie ryczę - nie ma!

Pyśka zawsze odzywa się wołana, przeważnie przylatuje jak piesek..... W końcu TŻ jeszcze raz poszedł szukać na górę - znalazł zarazę - spała za kartonem w garderobie..... Odkrył też pieniste przyschnięte rzygi w górnej łazience

Nie chciała jeść nawet rybki

, schowała się pod kanapą.... Ale po jakiejś godzinie zaczęła jak zwykle łazić i ględzic, jak to ona, pojadła chrupek, popiła, umyła się i przyszła miziać..... Już chciałam ją wieźć do weta, ale się chyba wstrzymam....może wylizała rudemu kark po odrobaczaniu? Jak myślicie?