Bardzo się dziś wzruszyłam.
Od kiedy zmieniłam pracę w lipcu zeszłego roku, nie mogę jeździć zbyt często w miejsce, skąd pochodzi Krzysiek, do burych dziewczyn. Wiem, że micha z pobliskiej knajpy jest, kiedy już jadę, zwykle 2 razy w tygodniu, sobota i niedziela, staram się zawieźć same smakołyki. Jeżdżę bardzo wcześnie, między 5 i 6 rano. Teraz jest już ciemno... Kotki rzadko na mnie czekają, ale czasem są.
Beza w sierpniu:

Bezka czekała wczoraj, dziś jej nie było. Porozstawiałam miseczki i prawie pobiegłam z powrotem, w stronę przystanku, wiadomo, w niedzielę rano różnie to z autobusami bywa. Odeszłam już daleko, byłam może w połowie drogi, nagle mój wzrok przykuł ruch. Beza biegła obok mnie! Cichutko, dobrze, że ją zauważyłam w miarę szybko, zanim odeszłyśmy całkiem poza jej, domniemany przeze mnie, teren. Stanęłam, ona też. Myślę, że szła pod śmietnik, zobaczyła mnie, kiedy byłam już w drodze powrotnej, no i pobiegła za mną. Sekunda zastanowienia (no przecież nie będzie mi się chciało czekać na inny autobus...) i zawróciłam. Żeby jej pokazać, że jedzenie już na nią czeka. Zaprowadziłam ją pod śmietnik, pokazałam pełne miski i pobiegłam na ten autobus. Zdążyłam, uff, w ostatniej chwili.
Ale muszę przyznać, ze naprawdę się wzruszyłam.
Beza była wysterylizowana 4 lata temu, teraz, w październiku mijają. W lecie urodziła trójkę, jedno maleństwo bez oka spadło z drzewa i zabiło się, jedno zaginęło (i przyszło później... sterylka dopiero w zeszłym roku w marcu po naprawdę długim polowaniu), jedna kociczka pojechała na sterylkę z matką. Przychodzi do dziś, ale widuję ją dużo rzadziej, niż Bezę.
W międzyczasie były też smutne chwile, w styczniu prawie dwa lata temu znalazłam zmasakrowane przez samochody ciałko dziecka tej zaginionej na początku kociczki, pisałam gdzieś o tym. Pojawił się też Krzyś.
Beza we wrześniu:
