» Pon kwi 22, 2013 20:59
Re: WEJHEROWO - kocie adopcje
Na początku zaznaczę, że postów zamieszczonych od 17.00 nie czytałam i nie będę doczytywać, bo po kilku na ostatniej stronie już wiem, co tam mogę znaleźć.
Zaznaczę też, że czytając wątek do 17.00 też mną szarpało i tylko cud chyba spowodował, że nie zamieściłam tu kilku "ciepłych słów", a cisnęły mi się o wiele ostrzejsze niż zamieszczone przez kilka osób oburzonych tym, co się stało.
Ale...
pokazałam ten wątek osobie zupełnie spoza wolontariatu kociego, spoza miau. Potem przez kilka godzin miałam czas na ochłonięcie i zastanowienie się nad tym, co się stało.
Czerwona lampka powinna się zapalić już od pierwszych stron tego wątku. Te masowe adopcje, niemal hurtowe wydawanie kotów, kociąt, jak leci. Podejrzewam, że wiele osób czytało to, co tu się działo, ze zdumieniem, bo wszyscy wiemy, jaka jest sytuacja z adopcjami.
Nikt się nie odezwał, nie próbował przekazać rad, zwrócić uwagi na zagrożenia płynące z takiego postępowania. To nie jest zarzut, tylko stwierdzenie faktu. W sumie sama też mogłam przeglądać wątki na Kotach.
I stało się, kot z DT trafił do adopcji, a potem, zwrócony przez dom, do schronu. Nie podlega dyskusji, że było to karygodne. Jak ktoś dawno napisał na miau (nie pamiętam, kto), wolontariusze są od tego, żeby koty stamtąd zabierać, a nie wozić. Nie będę się tu rozpisywać, jaka krzywda stała się temu kotu, bo wszyscy to wiemy.
Jak napisałam, tylko cudem nie dołożyłam się w ciągu dnia do wściekłych postów, bo czułam dokładnie to samo. Swoim uczuciom dałam wyraz na wnerwionych i zamilkłam.
Atak na valdka właściwie zamknął dyskusję, szansę na jakiekolwiek porozumienie. On przeczytał kilkanaście postów - delikatnie mówiąc - gwałtownych i zareagował dokładnie tak samo. Droga do porozumienia została odcięta. Coś zostało osiągnięte oprócz awantury? Nic. Bo kot dalej w schronie i gdzieś tam przewinęły mi się zapowiedzi zamknięcia "punktu adopcyjnego" z groźbą zakończenia działalności w tle.
A o co nam chodzi? O to, żeby grupa wejherowska działała dalej, ale nie na wariackich papierach, nie ignorując wszystkie zagrożenia wirusów, nietrafionych adopcji itd. Awanturą tego nie osiągniemy. Powtarzam, to, co się stało, było karygodne z punktu widzenia wolontariatu. Ale szansa dla tego kota jest, podobnie jak można pracę valdka i całej grupy wesprzeć radami, pomysłami, wiedzą.
Ja zdaję sobie sprawę, że wiele osób, znających mnie i mój cięty język, otwiera oczy ze zdumieniem. Bo pewnie mój post wygląda, jakbym weszła w cudzą skórę. Zanim przystąpiłam do pisania tego posta spojrzałam na problem oczami osoby spoza środowiska. Odbyłyśmy burzliwą dyskusję i dałam się przekonać.
Nie warto tracić czasu na przekonywanie się, kto ma rację. Lepiej naprawić to, co stało się złego i spróbować popracować nad przyszłością. Przepraszam Was za ten mentorski ton, sama siebie nie poznaję.
Ale na pytanie, do czego zmierza ta awantura, może paść tylko jedno pytanie: do niczego.
***** ***