LeiaSW - to nie tak, że my nie chcemy dzielić się informacjami, tylko, że ciężko jest pisać o śmierci zwierzęcia, które umarło, bo chciałam dobrze i dbałam jak "instrukcja" nakazuje. Potem zrezygnowałam ze szczepień.
Matylda była szczepiona dwukrotnie, ostatni raz w 2004 roku i przeciwko wściekliźnie i przeciwko białaczce. 4 lata po ostatnim szczepieniu wyszła ta cholera. Operowana była trzykrotnie:
1. 08.01.2008 - I operacja
2. 04.11.2008 - II operacja
3. 22.01.2009 - III operacja
01.08.2009 podjęłam decyzję o eutanazji, bo z rany (już gnijącej) zaczęły wychodzić larwy - prawdopodobnie musze. Ona chciała żyć, była tak silna ale ja nie mogłam. Świadomość, że coś ją zżera od środka....,Cierpliwie znosiła czyszczenie rany ( mięsak "wylał" się na zewnątrz) cały czas chodziła w ubranku pooperacyjnym, zaczęła też z nami spać, czego wcześniej nie robiła. Znajomi mówili, że czuć już było smród gnijącego ciała, ale ja go nie czułam. Matylda bólu nie czuła, od ostatniej operacji, kiedy usunięte już miała nawet powięzie, dostawała "profilaktycznie" tabletki przeciwbólowe. Ich działanie w okresie 6 miesięcy kumulowało się, i nigdy rzeczywistego bólu nie poczuła.
Ciekawa pewnie jesteś, dlaczego zrezygnowałam ze szczepień. Otóż przeczytałam pewien wywiad z weterynarzem, który swoich niewychodzących kotów wcale nie szczepił, bo prawdopodobieństwo przyniesienia jakiegoś choróbska na butach jest niewielkie a wystąpienie takiego mięsaka po szczepieniu dużo większe bo dotyczy 14 przypadków na 1000 .
Obecna Melisa miała zrobione tylko pierwsze szczepienia kocięce tylko 1 raz bez powtórki, i do tego szczepiona była w łapkę. Weterynarz też przeżył walkę o Matyldę.
Obecnie razem działamy z leczeniem cukrzycy u Molka i on dobrze wie, że nie zmusi mnie do czegoś, do czego ja sama się nie przekonam, a w przypadku leczenia cukrzycy po Tinkowemu on robi wszystko tak, jak Tinka każe.
