kolejny rozdział opowiadania
Jak już wspomniałam, moja przygoda pod tytułem KOTY zaczęła się od Macieja.
Dokładnie 26.09.2008 przyjechałam do pracy i zaraz po wejściu do budynku słyszę: niech Pani zobaczy co my tu mamy !!!!
Wchodzę i widzę małego kota, który zwinięty w krewetkę śpi sobie smacznie na fotelu. Pytam: a skąd "to to" tu się wzięło ? i słyszę: był w toalecie, siedział na umywalce i chciał pić. Moja mina musiała być wtedy bezcenna, coś w ten deseń
Maciek wlazł prawdopodobnie przez uchylone rano okno w toalecie (pod oknem przy ścianie znajdują się schody, więc to możliwe). Spojrzałam na kociaka i mówię: kot, ja teraz muszę wyjechać, ale jak wrócę i tu dalej będziesz to zabieram cię ze sobą. Wróciłam i co ? - kot jak był, tak jest, śpi sobie smacznie, pojawiło się żarełko kocie (jakaś puszeczka dla kociaków) i ... dziwnie zadowolone miny co niektórych dziewczyn. No cóż, słowo się rzekło, trzeba dotrzymać. Wzięłam kociaka do siebie, ze sweterka zrobiłam mu legowisko na swoim biurku i tak sobie pracowaliśmy do końca zmiany. Kto wchodził do mnie do pokoju pytał: to żywy kot czy maskotka
Zabawne było to, że dwa czy trzy razy wychodziłam z nim na dwór na spacer w celu załatwienia się (kota, nie mnie). Byłam w szoku, szedł jak pies i wracał za mną jak pies.
Po pracy zapakowałam go do auta, luzem, nie miałam transporterka (zupełnie nie znałam się na kotach) i jeszcze w Rybniku zaliczyłam weterynarza.
W drodze do domu (15 km) siedział pod tylną szybą w aucie i wywoływał uśmiech kierowców jadących za mną. W domu mama spojrzała na mnie i z przerażeniem w oku mówi: Iwona przecież my mamy psa, jak to będzie ? Pies i Kot?
Teraz śmiejemy się z tego naszego kociego debiutu
MACIEJ (zdjęcia już po 2 miesiącach pobytu u mnie)
