Jako, że byłam z Fio u weta piszę ja.
Więc upojne 50 min u weta, zaczęły się od podsumowania wczorajszej wizyty. Jest bardzo dobrze, bo panie mówią, że ta kota szybko się leczy jak na tak poważny zabiegu. Temperatura w normie, wszystko ładnie... A potem nadeszło pobranie krwi na test Fiv/FeLV. "No to pobieramy z przedniej łapy, żeby dziewczynie nie obciążyć tylnich nóg" Pani wet powiedziała radośnie. No ale jak to Fio, musiała zrobić na złość i to było tak: pierwsze wkucie nic, nawet po chwili, potem drugie i znów klapa, no i trzecie... ale znów pech chciał, że nic nie poleciało. "No to tylnia noga" było widać, że wetka była już odrobinę wkurzona. No i wtedy poleciałoooooo. Testy ujemne

. To teraz USG. Ja z druga wetką trzymamy Fio, a pani jeździ i jeździ. Po badaniu powiedziała to (napisała też w książeczce, więc ja tylko przepisuje): silnie porozciągany pęcherz moczowy i wszystko inne ok. Potem pani popatrzyła na ogon. Spytała "A co doktor Gierek o ogonie mówił?", ja ,oczywiście zgodnie z prawdą mówię, że powiedziął, żeby ze swoim weterynarzem się skonsultować. Pani się tylko uśmiechnęła i powiedziała " No to zdejmujemy agrafy, bo się w końcu wrosną.". Zdjęliśmy. Obyło się bez walki. Fio cudownie leżała i bez miauknięcia dała sobie wyjąć agrafy. Faktura na 97zł. Zdjęcia potem.