Mi też wet przy Mokate (ta z dyżuru) powiedziała, że czasami niby kot żyje, ale bardzo cierpi i to jest zwykły egoizm skazywać go na życie, które jest jednym wielkim cierpieniem, bo zwierzęta nie potrafią nadać temu sensu - po prostu cierpią i tyle. Niemniej jednak jak jechałam z Mokate na ten ostatni zastrzyk, to było straszne: do dzisiaj przed oczami Ją mam - to umęczone chore stworzenie, które z jednej strony tak kochało życie, a z drugiej - już nie miało siły i zaczynało umierać... tak samo z Norbim: chciał bardzo żyć, ale już nie dawał rady... niby odszedł sam, ale wcale nie jest z tym lżej - szczególnie jak umiera kot tak młody. Niestety żadnemu z nich nie było dane odejść we śnie... życie mieli ciężkie, a śmierć też nie lekka - choć przynajmniej żadne z nich nie konało godzinami jak nieraz zwierzaki potrącone konające na poboczu czy takie nad którymi ktoś się znęca... niewielkie pocieszenie, ale musi wystarczyć.
Macie racje: człowiek by wolał za futrzastego odchorować choć trochę, żeby mu ulżyć, ale nie ma wolał

Dzisiaj Magnolka była w nocy bez kołnierza - w jednym miejscu zrobiła rankę /dokładnie zaraz nad kolanem tam, gdzie ostatnio/ tak o średnicy 2-3mm do krwi, ale nigdzie indziej nie wylizała do skóry; niemniej jednak założyłam teraz kołnierz (rano jadła, biegała, polowała na piórka, wiec była bez), żeby tego nie skubała; no nic - dopóki porządnie nie odrośnie, to jednak będzie musiała noce w kołnierzu spędzać, a w dzień będę Jej pilnować. Łapki mi opadają.
Kciuki dla wszystkich walczących

...