Magnolii wypadło już chyba pół futra

pytałam ostatnio wet, dlaczego po sterylizacji nadal Jej prawie w ogóle nie odrosło futro - powiedziała, że to może być niestety grzyb rozsiany po całej skórze; zresztą u wetki futro przy złapaniu mocno wychodziło i to akurat nie był tylko stres

niestety chyba miała rację. No nic - czeka mnie walka jak Fifi z Moną. Dobrze, że choć kłaki zaczynają odrastać (na brzuchu też ma już puch, a miała wylizany do łysa).
Niestety przemycie imaverolem na chwilę dało ulgę, ale Ona te miejsca tak dokładnie wylizuje, że odpada, bo najpierw się spieniła, a później biegunka (tak jest jak kot zlizuje ze skóry ten lek). Dzisiaj w desperacji zafundowałam Jej kąpiel w mieszance ziół: raz mnie ugryzła, podrapała mi nogę, chciała wyrwać drzwi od łazienki (kopała w nie i drapała), ale ostatecznie wzięłam spory ręcznik, mocno namoczyłam i ociekający zarzuciłam na Magnolcię - była w szoku, ale przeżyła; ja też. Jak później Ją wycierałam, to się uspokoiła i nawet uszy pozwoliła sobie wyczyścić trochę (brązowa wydzielina w uszach może być właśnie z grzybka). No i teraz już się tak nie drapie (na nóżkach przy pachwinach miała już zaczerwienione od tego lizania; na szczęście i tam futerko odrasta). No nic - czeka mnie kąpanie Jej z raz w tygodniu i dziennie przecieranie najgorszych miejsc.
Czytałam wczoraj o grzybku - to normalne przy niedożywieniu i silnym stresie i najważniejsze jest dobrze żywić i zapewniać spokój oraz dawać coś na odporność (może być scanomune czy cokolwiek), a można dodatkowo szczepionki i/lub bardzo toksyczne wątrobowo leki, bez których też przejdzie, tylko wolniej... mamy czas, więc wolałabym dłużej to leczyć, ale mniej obciążająco dla organizmu.
Uszy już w miarę różowawe, więc powinno być lepiej, ale znalazłam coś pomiędzy łokciem a nadagrstkiem na lewej przedniej łapce - albo to jakiś duży strup lub guzek, albo porządne zwyrodnienie, albo źle zrośnięte złamanie: we wtorek się pewnie dowiem. Magnolcia to jedna wielka niespodzianka...
A jak tam u Was?
...