Jestesmy po wizycie u weta. Brzuszek Coco leczy się całkiem, całkiem jak na złośnicę - trochę za bardzo się myła, ale grzecznie dookoła cięcia. Szwy i cięcie zostawiła w przyzwoitej odległości. Resztę bez futra potraktowała baaardzo dokładnie, jak salowa salę operacyjną - z przesadą. Chciałam ubrać kubraczek, ale bałam sie ryzykować atak furii - odpuściłam. Jeszcze Chanel na mnie nasyczała i nie dała się dotknąć - jej brzucho, jej sprawa, odejdź bo pogryzę, a w oczach mord (ostatnie zdjęcia były okupione moja krwią - dosłownie bo panienka miała foch). Czyli wszystko w normie.
Zyziu wykopany z kocyka popatrzył na mnie jak na wariatkę - nic nowego, tylko teraz nie dam się nabrać na "chory Zyziu" bo nie wychodzi

. Reszta ok.
Prada zaszczepiona. Z Pradą wciąż jest kłopot - ona chyba nienawidzi człowieka. Ta sterylizacja była dla niej wielką traumą. Nie wiem co mogę jeszcze zrobić dla niej. Szczególnie, że mnie nienawidzi najbardziej

. Chyba cieszę się, że w piątek jedzie. Tamta pani nie będzie się jej kojarzyć ze sterylką. Może tam łatwiej dojdzie do siebie, no i domek stać na koci uspokajacz - Feliway (1 kot, to nie 12 plus dzikusy).