Witam ponownie. Będzie to długi post ale chciałem ku przestrodze innym napisać co się zdarzyło. Ale po kolei.
Rok temu byłem u dr Taube z kotką bo pojawił się guz. On stwierdził, że to pewnie włókniak i się wchłonie. Po dwóch lub trzech miesiącach dalej był więc poszedłem do niego znowu. Wtedy stwierdził, że skoro kota nie boli i mu nie przeszkadza wobec tego należy to zostawić. Gdybym ja wiedział wtedy to co teraz. Ale byłem głupi i nie konsultowałem tego z nikim. Miałem do Taube pełne zaufanie.
Ponieważ jakieś dwa tygodnie przed świętami stwierdziłem, że guz się chyba powiększył i do tego pojawił się drugi malutki to poszedłem. Tym razem Taube stwierdził że trzeba wyciąć. Wspomnę tylko że za 3 minutową wizytę na której nic nie zrobiono oprócz tego ze wysłano mnie na zabieg zapłaciłem 30 zł. Zabieg miał kosztować „między 150 a 200 zł”. Oczywiście kosztował 200. To jest istotne dla późniejszych faktów.
Po dwóch dniach zawiozłem Teklę na zabieg. To była środa. Do czwartku dochodziła do siebie po narkozie i w piątek już czuła się dobrze. Ale niestety od soboty się pogorszyło. Widać było że bardzo źle się czuje. Pojechaliśmy do lecznicy chyba to był poniedziałek i dostała antybiotyk. Okazało się, że w trakcie zabiegu dostała bardzo silny antybiotyk po to żeby nie trzeba było dawać jej później. Jak widać działał on tylko dwa dni. Po tym zastrzyku nic nie było lepiej wobec tego chyba we czwartek przed wigilią pojechaliśmy z kotem. No i wtedy Taube stwierdził, że tak może być właśnie jeżeli to jest sarcoma (cały czas czekaliśmy na wyniki). To znaczy jego zdaniem jeżeli wycięliśmy pierwotny guz to już mogły odezwać się przerzuty. Moim zdaniem już wtedy stwierdził, że jest już po kocie. Dał znowu zastrzyk i w piątek kazał przyjechać. Pojechaliśmy, Tekla dostała kolejny zastrzyk i na nasze żądanie pobrano do badania krew. Taube kazał dzwonić na drugi dzień. Do tego zapisał nam antybiotyk do podawania doustnie. Na drugi dzień dzwonię i okazało się, że są podwyższone leukocyty ale jak doktor stwierdził to normalne jak ona jest w takim stanie. Szkoda że nie wiedziałem że poziom leukocytów był 29 a norma jest chyba koło 10!!!
Podawaliśmy antybiotyki przez kilka dni ale kot się dalej źle czuł i do tego po którym już zwymiotowała. Zadzwoniłem do niego i kazał odstawić antybiotyki!!! I nic w zamian. Kazał czekać na wyniki. No więc czekaliśmy i jak wiecie we środę przed sylwestrem okazało się, że to rzeczywiście sarcoma. No i wtedy dostałem namiary na doktora Kiezę i Taube kazał już z nim się kontaktować. Zaprosił mnie jeszcze do siebie na poniedziałek na USG wątroby.
Jak już pisałem wcześniej byłem w sylwestra u dr Kiezy. On jak tylko spojrzał na wyniki krwi powiedział że niezależnie od tego czy jest nowotwór czy nie to należy poprawić wyniki krwi czyli przede wszystkim zbić leukocyty to normalnego poziomu. Dał zastrzyk i wysłał na badania RTG, USG, ponowne badanie krwi itd. Wyjaśnił spokojnie co może być dalej i stwierdził, że jego zdaniem ewentualne przerzuty nie dają o sobie znać w takim tempie i że kot się źle czuje ze względu na infekcję. Po zastrzyku i kolejnym w niedzielę kot już czuł się dobrze. We wtorek pojechałem wobec tego na kolejny zastrzyk i badania na Stryjską do dr Taube. Rozumiecie mnie na pewno że byłem trochę zaniepokojony ostatnimi poczynaniami lekarza oraz chciałem wyjaśnić co nim powodowało że rok temu nic nie zrobił z moim guzem. Przed wizytą oczywiście zasięgnąłem opinii w kilku miejscach.
No i na początku rozmowy pytam się go dlaczego wtedy nie wycięliśmy że przecież guz mógł być nie złośliwy i to czekanie mogło spowodować że guz stał się złośliwy. On mi na to „Wszystko jest możliwe. Ale wtedy uznałem że to włókniak a przecież nie dopuszczalne jest żeby byle jaki nawet najmniejszy guz od razu wycinać. Tak się nie robi”. Ja mu na to, że w opinii innych lekarzy należy w takim przypadku przynajmniej wykonać biopsję lub właśnie wyciąć”. No i jak tylko to powiedziałem nastąpiła strasznie nerwowa reakcja „Kto tak powiedział. Proszę mi tu przygotować na piśmie nazwiska tych lekarzy. Ja z nimi pojadę tak jak trzeba” (dosłowny cytat). „Tacy właśnie mówią różne rzeczy a potem w sądzie się z tego wycofują. Proszę na piśmie nazwiska tych lekarzy”. Nie muszę Wam chyba mówić jaki byłem zaskoczony tą reakcją. Usłyszałem również że właśnie jest wielu takich „nieetycznych” lekarzy, którzy na innych gadają. Padły nawet dwa nazwiska szczególnie nieetycznych. Ja mu mówię „Ale czy z perspektywy czasu nie uważa Pan że popełnił Pan błąd?” On oczywiście najpierw mówi, że każdy przypadek jest inny, że nie było błędu. Wobec tego mówię „Tak sobie myślę, że weterynarze podobnie jak lekarze nie umieją się przyznać do błędu”. I wtedy usłyszałem „Przecież ja już mówiłem Panu albo Pana żonie, że w tym konkretnym przypadku rzeczywiście to był błąd, że nie wycięliśmy za drugim razem tego guza”. Nie muszę chyba dodawać, że ani mnie ani mojej żonie do tej pory nic takiego nie mówił.
Doktor zakończył „Dobra. Jaka jest kolejna Pana pretensja?”. Ciekawe skąd wiedział że będą następne. Pytam się go „Dlaczego nie wykonano badań krwi przed operacją. Przecież lekka infekcja przed operacją pod wpływem stresu, narkozy mogła całkiem rozregulować organizm kota i doprowadzić do tego co mamy?”. On mi na to „to jest odwieczny problem w naszej lecznicy od 15 lat. Jak Pan idzie do szpitala to Panu za darmo przed zabiegiem robią badania. Tutaj Pan za wszystko płaci wobec tego jak Pan powiedział że kot czuje się dobrze uznałem że nie trzeba robić badań. Rzeczywiście zdarza się nawet że przy bardzo łatwym zabiegu zwierzę schodzi od narkozy ale tego nie da się przewidzieć. Badania kosztują więc nie zawsze je proponujemy”. No to się wtedy prawie wzruszyłem. Szkoda tylko, że kasując za zabieg i za kolejne wizyty nikt nie przejmuje się tam moimi finansami. A ja chciałbym mieć możliwość wyboru czy robić badania czy nie, ale nikt mi tego nawet nie zaproponował. O kosztach napisałem już trochę wyżej dla przykładu. A tutaj mi się mówi, że ktoś chciał oszczędzić mi kosztów. Doktor kontynuował „Dobra. Kolejna pretensja”. Jego ton był tak nieciekawy, ze już nie miałem skrupułów żeby mówić dalej. Więc mówię „Praktycznie przestał Pan leczyć kota z infekcji po operacji”. Na co usłyszałem, że przecież to on wysłał mnie do doktora Kiezy bo uznał że to najlepszy specjalista od onkologii u zwierząt itd. No nie o to mi zupełnie chodziło ale nie było sensu dalej tego drążyć bo przecież nie przyznał by mi się, że uznał że Tekla umiera ze względu na sarcomę.
Rozmowa trwała dalej „Kolejna pretensja proszę”. Porozmawialiśmy na temat opisu z Zakładu Higieny Weterynaryjnej na Kaprów jak to można do nich zadzwonić i żądać uzupełnienia opisu. Generalnie jest tam też super (oczywiście mają z nimi umowę więc co miał mi mówić) ale trzeba się domagać. Cholera jasna, a ja dałem im dwa guzy a zbadali jeden, nie opisali dokładnie i zajęło im to dwa tygodnie. No żenada. Ale to generalnie moja wina że tam nie dzwonię i się nie dopytuję. No i przecież teraz doktor prowadzący może tam zadzwonić i się dopytywać. Zero wniosków na przyszłość że może jednak ten Zakład rodem z poprzedniej epoki robi coś nie tak jak powinien. Jedno wiem na pewno. Nigdy tam nie zaniosę nic do badania bo jak się dowiedziałem jak opisywane są guzy gdzie indziej to się wkurzyłem.
Kolejnej pretensji nie było chociaż dr Taube dalej się ich domagał (trochę ironii, musicie mi wybaczyć). Zaczęły się badania. I podczas robienia USG usłyszałem coś co mnie zwaliło z nóg „Niech to będzie ostatnia wizyta u mnie z kotem. Nie będę już dalej kota leczył bo nie ma Pan do mnie zaufania”. Wyobrażacie sobie? Na początku nie wiedziałem co powiedzieć więc zdołałem tylko powiedzieć „No tego się po Panu nie spodziewałem. Pan się po prostu obraził za moje uwagi. Trochę to śmieszne”. Po badaniach byłem jeszcze świadkiem rozmowy telefonicznej dr Taube z dr Kiezą. Dr Taube myślał że siedzę w poczekalni i myślał że nie słyszę. A powiedział między innymi „Słuchaj, niech sobie jeździ gdzie indziej. Mi problemy takie nie są potrzebne”. Czyli moja Tekla to dla niego „problem”. I widać że nasz mistrz może leczyć tylko takie zwierzęta, których właściciele siedzą cicho i wsłuchują się w ten genialny monolog mistrza. No cóż są ludzie, którzy nie znoszą krytyki, a do tego trzeba mieć klasę żeby się przyznać do błędu.
Mimo tego co usłyszałem do tej pory mówię do dr Taube „Proszę mnie źle nie zrozumieć. Ja jestem bardzo zadowolony z tego jak do tej pory kot był leczony. Chciałem tylko zgłosić swoje zastrzeżenia na przyszłość. Dla Was jest to jeden z tysiąca kotów a dla mnie to coś więcej”. Na co doktor zdecydowanie mi przerwał i mówi „Myli się Pan. Jest tak opinia o naszej lecznicy że tu jest masówka ale to nieprawda” Więc mówię „no może jednak skoro wiele ludzi o tym mówi to może coś w tym jest”. Na pytanie czy ja też tak to odczułem powiedziałem, że rzeczywiście na przestrzeni dwóch lat mogę stwierdzić, że wiele się zmieniło i że starają się bardzo szybko obsługiwać jednego po drugim i że może w tym też tkwi problem .
Na sam koniec zapytałem czy dr Taube podtrzymuje swoją decyzję odnośnie leczenia mojej kotki w przyszłości i czy to dotyczy jego czy całej lecznicy. Gdy w odpowiedzi usłyszałem że w Gdyni jest 30 lecznic i jest z czego wybierać to już nie musiałem się dopytywać dalej. Tak sobie myślę, że normalnie działającej firmie jakby ktoś tak się do klienta odezwał to wyleciałby na zbity pysk ale widać w tej branży oni nie muszą się o to martwić. Bo wiedzą, że ludzie, którzy naprawdę dbają o swoje futrzaki nie będą żałowali sił i środków żeby je ratować. Mam nadzieję, ze w przyszłości coś się w tym temacie zmieni.
Sorry za bardzo długi post, ale musiałem to napisać. Mam nadzieję, że ktoś z tej opowiastki skorzysta w przyszłości. Ja wiem teraz jedno, że będę konsultował, dopytywał, żądał itd. szczególnie że za to płacę. Jedne dobre dla mnie że może od dzisiaj będę płacił trochę mniej
Pozdrawiam i czekam na komentarze.