Uch, wiedziałam, że jak człowiek ma przypływ energii i ma ochotę coś zrobić, to należy usiąść i poczekać aż przejdzie

.
Wczoraj słoneczko w Kraku mnie zwiodło, więc pojechałam na wieś zawieźć i przywieźć parę rzeczy, no i zobaczyć czy chałupa stoi. Droga asfaltowa czarna, na gruntowej i na łące, gdzie zawracam, gdy nie zjeżdżam na dół wyglądająca na gładką i cienką warstwa śniegu - zawsze gdy była dużo śniegu była zaspa w jednym miejscu. Sarenka przebiegła, ja wyszłam i choć nie jestem sarenką, buty zagłębiły się na tylko na 2 cm, więc wjechałam pewnie. Auto wpadło po osie

. Musiało to przymarzać i rozmarzać parę razy i zrobiła się warstwa. która może sarenkę utrzyma, ale tonę niekoniecznie. Wykopałam się i na łańcuchach wyjechałam, ale byłam utytłana jak nieboskie stworzenie.
Potem sobie przypomniałam, że pisałam dziewczynie o pudrowaniu kotów, a moim by się przydało. Puder się skończył, ale olejek herbaciany zaginął. Zamiast odpuścić, to dziś nabyłam i zabrałam się za produkcję pudru. Przy czyszczeniu przycisku młynka, który się zapchał (stary, głupawy patent włączania), otwarty młynek się uruchomił - z zawartością. Kuchnia zrobiła się biała, za to pachniała pięknie olejkiem herbacianym i lawendowym. Myłam to 1,5 godziny.
Do końca tygodnia jeszcze dwa dni

, a koty dalej niewypudrowane
