Witajcie, kochani...
Trochę dziwnie się czuję, pisząc po tak długiej nieobecności na forum, więc pozwólcie, że aby wziąć się w garść, przejdę od razu do konkretów.
Kocurek – tymczasowo zwany Syczusiem – jest już po amputacji resztki łapki oraz po kastracji. Koszty operacji i późniejsze (wraz z kosztami transportu) nie powinny przekroczyć 300 zł (sama amputacja wraz z kastracją: 200 zł) - i na to już praktycznie mam

dzięki wpłacie Gerty (
gertaaaa), doszła też wpłata
Agiag, bardzo pomogła mi też powiększona wirtualna wpłata od
AgaPap dla Rudzika i ‘na to, co potrzebne’. Wykastrowany w trybie pilnym musiał zostać też Buziak, i to się również udało – za sprawą
Kociasi.
Nie wiem, jak Wam mam dziękować, podobnie jak
Popi, która ogromnie pomogła mi finansowo w innej sprawie, a dodatkowo jeszcze zadeklarowała dużą pomoc w kastracjach, także
Carmelli, która zaapelowała o pomoc dla nas i jeszcze sama zadeklarowała wsparcie pieniężne. I innym osobom, które zadeklarowały lub rozważają pomoc, lecz czekają na więcej konkretów. Przepraszam za opóźnienia w informacji, ale u mnie wiele się dzieje, a mój organizm, mimo że czuję się teraz dużo lepiej, tradycyjnie nie nadąża za większą ilością problemów i odmawia posłuszeństwa.
Mam oczywiście ogromny dług wdzięczności także wobec wielu innych osób, które przez cały czas mojej nieobecności na forum pomagały mi - czy to przez pewien okres czasu, czy to sporadycznie, czy też systematycznie aż do dziś. Jednak do tego wrócę później, jako że nie wiem, jak długo będzie mi dane dziś pisać. Toteż w pierwszej kolejności chciałabym z grubsza przedstawić obecną sytuację i odpowiedzieć na Wasze pytania.
W tej chwili kastracji wymagają 4 kotki – odpadła Tulinka, gdyż wykastruje ją jej nowy domek w Krakowie, do którego parę dni temu pojechała
Jedna z kotek, Malinka, jest u mnie, ponieważ zachorowała – i niestety nadal jeszcze jest chora – więc w tym momencie nie nadaje się do kastracji; może pod koniec przyszłego tygodnia będzie to możliwe. Dwie kotki wymagają już pilnej kastracji.
Jest jeszcze Szczurek o nieustalonej płci, wygląda na kocurka, ale może spłatać niespodziankę… Jeśli traktować go jak kocurka właśnie, to zostają jeszcze 4 kocurki. Z tym, że nie wiem, kiedy i jakie koty uda mi się złapać, dotyczy to zwłaszcza kocurów, niektóre z nich są dzikawe, mimo że karmię je od małego, poza tym wszystkie są już w intensywnym okresie godowym i znikają na całe dnie i noce. Nie jest to więc tak proste, jak mogłoby się wydawać, zwłaszcza w kontekście propozycji Berni, za którą oczywiście również bardzo dziękuję.
Jednak sens kastracji w lecznicy Berni widzę jedynie w przypadku, gdyby rzeczywiście kastracje były za darmo. W przeciwnym wypadku nie będzie to raczej tańsze niż u wetki, u której kastrowałam koty do zeszłego roku – cena podana przez Carmellę dotyczyła innej, alternatywnej dla mnie lecznicy (choć i tam pewnie dostałabym zniżkę w przypadku ‘bezdomnego hurtu’, jednak problemem jest transport; w tej lecznicy operowany był teraz - bardzo tanio - Syczuś i kastrowany za normalną cenę 90 zł Buziak).
Ceny u ‘mojej’ wetki są niższe, porównywalne z tymi u wetki Berni, szczególnie kotki – 130 zł, natomiast kocurki droższe – 80 zł. Lecznica jest jednak dużo bliżej, ja mam łatwy i bezpośredni kontakt z wetką, która nie tylko może przyjechać po koty na drugi dzień po moim telefonie i odwieźć je tego samego dnia (mam też jeszcze w tamtą stronę inny, awaryjny transport grzecznościowy).
Bardzo istotne dla mnie jest też, że wetka może zbadać na miejscu koty, nie tylko te do kastracji – przede wszystkim Malinkę - ale przy okazji chciałabym jej też pokazać kilka innych, które wymagają na wstępnie przynajmniej oględzin i mojej konsultacji z wetem. I pewnie za to nie weźmie pieniędzy, jak dotychczas.
Kilka innych względów również przemawia za tym, by koty (przynajmniej te, które nie da się wykastrować za darmo u wetki Berni) wykastrować u mojej wetki, na przeszkodzie zaś stoi jeden jedyny… dług, którego od zeszłego roku nie mogę spłacić. Jednak dopóki tego nie zrobię, jestem praktycznie bez weta, co mnie trochę przeraża, zwłaszcza na myśl o jakimś nagłym przypadku, a taki zawsze może się trafić.
Nie mówiąc już o tym, że po prostu dług wypada spłacić… Jakoś nie wyobrażam sobie zaciągania na konto zdrojowych następnych długów w innej lecznicy, podczas gdy ten jest niespłacony. Wynosi on 210 zł i powstał w kwietniu zeszłego roku, gdy musiałam wykastrować będącą już w dość zaawansowanej ciąży Mati, bezdomną kotkę, która od tego czasu mieszka u mnie, i bezdomnego Bielika.
Wszystkie koty u mnie w domu i przynajmniej kilka bezdomnych mają świerzb uszny, wszystkie wymagają pilnego odrobaczenia – myślę, że wiele problemów zdrowotnych, np. Buziaka czy Malinki, może wynikać z uporczywego, jak dotąd niepoddającego się do końca lekom, zarobaczenia. Bardzo źle wygląda Kruszka – chuda, wyłysiała na grzbiecie - sika po domu, podobnie jak chudnący mimo dużego apetytu Urwiś. Problemów jest dużo i po prostu nie dam rady ich rozwiązać bez pomocy weta na miejscu. Już i tak wystarczająco narosły...
Stąd moje wielka prośba o pomoc w spłaceniu tego długu, żebym mogła w ogóle ruszyć z miejsca.
Gdyby to było możliwe, to - reasumując - potrzebowałabym dość szybko ok. 500 zł na zwrot długu i najpilniejsze kastracje przynajmniej dwóch kotek. Pozostałe mogłyby jeszcze trochę poczekać, aż się coś wyjaśni w sprawie darmowych kastracji.
I tak to na dzień dzisiejszy wygląda z mojej perspektywy...