Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
Iwonami pisze:Zacytowałam fragment Twojego wpisu w moim wątku, ponieważ wreszcie zostałam przekonana, że nie skrzywdziłam zabierając do domu dwóch dzikich kotek - Ogryni i Babuni.
Wiele razy zastanawiałam się, czy jest im u mnie dobrze i wiele razy kusiło mnie aby je wypuścić, bo gdy tak sobie siedzą na parapecie i wpatrują się przed siebie, miałam wrażenie, że tęsknią za wolnością, którą im odebrałam.
Czytałam wprawdzie już na ten temat w fachowych ksiąźkach o kotach, że to dla nich żadna krzywda, to ograniczenie wolności, jednak nigdy nie zetknęłam się z tak rzeczywistym dowodem na to, że moję wątpliwości są niepotrzebne.
Oczywiście ślę ciepłe myśli dla Ciebie i Twoich chorych kotków.
Oby wyzdrowiały jak najszybciej i cieszyły się jeszcze długim, szczęśliwym życiem pod Twoim dachem.
Mocno współczuję straty tych, które odeszły... [*]
Prakseda pisze:Iwonami pisze:Zacytowałam fragment Twojego wpisu w moim wątku, ponieważ wreszcie zostałam przekonana, że nie skrzywdziłam zabierając do domu dwóch dzikich kotek - Ogryni i Babuni.
Wiele razy zastanawiałam się, czy jest im u mnie dobrze i wiele razy kusiło mnie aby je wypuścić, bo gdy tak sobie siedzą na parapecie i wpatrują się przed siebie, miałam wrażenie, że tęsknią za wolnością, którą im odebrałam.
Czytałam wprawdzie już na ten temat w fachowych ksiąźkach o kotach, że to dla nich żadna krzywda, to ograniczenie wolności, jednak nigdy nie zetknęłam się z tak rzeczywistym dowodem na to, że moję wątpliwości są niepotrzebne.
Oczywiście ślę ciepłe myśli dla Ciebie i Twoich chorych kotków.
Oby wyzdrowiały jak najszybciej i cieszyły się jeszcze długim, szczęśliwym życiem pod Twoim dachem.
Mocno współczuję straty tych, które odeszły... [*]
Iwonka, to przytoczę Ci jeszcze inny przykład, który do dziś wydaje mi się snem, ale wydarzyło się to naprawdę jakiś 10 lat temu, gdy dzika kotka przetrzymywana u mnie po sterylce wróciła ze mną do domu i nawet nie szła ze mną tylko mnie prowadziła kilka ulic.
To była moja podopieczna Amelka, nie było miejsca w szpitaliku, wzięłam ją do domu, była ok 4 tygodni, bo coś tam żle się goiło. Była kotką na tyle dziką, że przybiegała do jedzenie, blisko podchodziła, ale o dotykaniu nie było mowy. Po rekonwalescencji zapakowałam ją do kontenera i zniosłam w dół skarpy mokotowskiej w okolicach parku Morskie Oko. Otworzyłam drzwiczki, Amelka wyszła, zrobiła kółka wokół swojego placyku i usiadła. Ja ruszyłam do domu. Po kilkunastu krokach widzę, że Amelka idzie za mnę. Odpędzałam ją, bo przecież jezdnie, samochody. Uparcie szła za mnie. A w pewnym momencie mnie wyprzedził i szła dokładnie tą samą drogą, którą ją przyniosłam. I tak ze mną przeszła ok kilometra, zatrzymała się pod moim domem. Byłam w szoku. Tym bardziej, że to kotka urodzona na ulicy, nie była jakoś wcześniej związana ze mną mocno emocjonalnie. Tyle, że przychodziła na karmienie. Na klatce zaczął się problem, bo schodów nie znała, tym bardziej windy.
Wiedziałam już wtedy, że nie mogę jej wygonić, więc zaczęłam zapraszać do wchodzenia na schody. Powoli weszła na 1 piętro, zostały jeszcze trzy. Gdy byłyśmy w połowie 2 piętra jakaś hałaśliwa grupa dzieci zaczęła zbiegać z wyższych pięter. To Amelkę wystraszyło. Zbiegła na dół i wyszła na zewnątrz. Ja za nią, ale zniknęła mi z oczu. I więcej jej nie spotkałam ani żywej, ani martwej, przepadła bez wieści. Długo potem jej szukałam. Zupełnie jakby czuła, że na „wolności” spotka ją coś złego.
Prakseda pisze:Wiele przykrych spraw ostatnio dzieje się u mnie.
Nowotwory i nerki zabierają mi koty. W ciągu ostatniego miesiąca odszedł Misiek i Bambaryła.
Prakseda pisze:Obecnie boję się o Lunę, bo ma nieoperowalny nowotwór ucha. Co prawda żyje z nim już 1,5 roku, ale zaczęła chudnąć mimo jedzenia i słabiutka.
Kolejny nowotwór to sprawa Albina. Biały jak śnieg kocur. Niedawno wymacałam mu grudkę na boku pod skórą. Biopsja wykazało tłuszczako – mięsaka złośliwego. Wczoraj przeżywałam chwile grozy pod salą operacyjną. Bo doktor sugerował taką opcję: otworzy jamę brzuszną i jak nie będzie przerzutów, to zoperuje guza. Jak będą, to uśpi na stole. Guz rósł bardzo szybko i prawdopodobnie bolał, bo Albin stracił całkiem humor. No i szczęśliwie nie ma przerzutów. Rtg wykazało, że płuca tez ok.![]()
Albinek pocięty ale mam nadzieję, że jeszcze pożyje.
![]()
Proszę o dobre myśli dla Luny i Albina.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Blue, Google [Bot], MojaMigotka, puszatek i 392 gości