Wczoraj wieczorem, kiedy Diplodok dostawał drugi zastrzyk, ten z głęboką narkozą, w całym budynku nagle zgasło światło. Nasza pani doktor kończyła zabieg przy świetle latarki. Pożegnaliśmy się z Diplodokiem spokojnie, bez pośpiechu, w takiej ciemności. Wychodziliśmy stamtąd w ciemności, w poczekalni siedzieli jacyś ludzie, było zupełnie ciemno i zupełnie cicho, mogłam ryczeć i tak nikt nic nie widział. Potem pani doktor w całkowitej ciemności zaniosła ciało Diplodoka gdzieś na tyły budynku.
Nie mogę się dzisiaj uwolnić od tej ciemności, od żółtawego światła latarki, od całej tej przedziwnej atmosfery.
To trochę tak, jakby światło zgasło akurat wtedy, kiedy gasł nasz najukochańszy kot, taki, jakiego już nigdy nie będziemy mieli.
Diplodok nie wróci do nas w innym futerku, w innym wcieleniu, bo - jak napisała mi wczoraj mircea - "Takie koty nie wracają".
Żegnaj Dipliś! Jeśli w czymś zawiniliśmy - przepraszam, jeśli czegoś zaniechaliśmy - przepraszam, jeśli za poźno uwolniliśmy Cię od cierpień - przepraszam. Zawsze będziemy Cię kochać i o Tobie pamiętać.
Zaśnij mój najmniejszy skarbie