Eh, marzenia....
Wczoraj Wojtek znalazł bilety do Bangkoku po 2200 na wrzesień, przez Emiraty z kilkugodzinną przerwą na wyprostowanie nóg. Tylko skąd to 2200.... I tak by to wyglądało, jak na fotce wyżej
W oczekiwaniu na wygraną w Lotto, drobna opowieść z dnia wczorajszego.
Różni goście tu u mnie ostatnio bywają, coraz częściej. Przeważnie kociolubni i dzięki tym przemarszom przez dom, Micio w końcu się oswoił, a jak pisałam niedawno, zajęło mu to sześć lat. No, teraz już z górki, przechadza się między nogami, pogada, posiedzi, popatrzy, przyjdzie, wyjdzie, no nie ten kot!
A trzy Dziewczyny zawsze wizytami zainteresowane i mocno chcą skupiać na sobie uwagę. Przeważnie wskakiwaniem na stół, siedzeniem na oparciach foteli, zaczepianiem łapkami, itd. I przeważnie bywa to też entuzjastycznie przyjmowane przez gości, bo moim kotom wolno wszystko.
Ale wczoraj....
Przyszło wujostwo, starsze ode mnie o pokolenie, trzeba podtrzymywać stosunki rodzinne. Czasem.
Wujostwo twierdzi, że koty lubi, ale z daleka. Ciocia zawsze spoglądała na stado lub poszczególne osobniki z kiepsko ukrywanym wstrętem, wujek zachowywał zdystansowaną neutralność. I twierdził, że on by je nauczył moresu (co za okropne słowo), ale tak w ogóle, to bardzo lubi koty i ze wstrętem się nie odwracał, a czasem nawet pogłaskał. Jednym palcem.
No to obiadek. Koty wymiotło. Jakby się zapadły od ziemię, tylko Cośka zawinięta w kocyk spała na fotelu, ale przywitać się nie chciała.
Jemy zupę, całkiem spoko, kotów na stole nie ma. Po pewnym czasie zaczęły się pojawiać rotacyjnie i prosić o wypuszczenie do ogrodu. Wstaję od stołu, drzwi otwieram, drzwi zamykam, co już wzbudziło ciche oburzenie.
W czasie drugiego dania, które podałam na stół, z okolic kominka w tym samym pokoju rozległy się odgłosy wstępne wymiotne i Czitusia wyraźnie dawała sygnały, że puści pawika. Wujek na to, że kot się chyba dusi, ja na to spokojnie z widelcem w ręce, że nic takiego, po prostu za chwilę zwymiotuje, co też dwufazowo nastąpiło. Objętość pawia słuszna, zaczynamy odkłaczanie wiosenne przemieszane z saszetką w galaretce, królik.
Wstałam od stołu, pogłaskałam Czitusię, zapytałam, czy już po wszystkim, czy może jeszcze troszkę porzyga, ona na to, że właśnie skończyła. A pawik był na podkominkowy dywanik.Wstałam, zebrałam, wytarłam, wyniosłam, a następnie udałam się do pokoju obok po dywanik dwa i rozłożywszy go przed Czitka powiedziałam, że może sobie teraz pawikować od nowa, już na czystym.
Wróciłam do stołu, atmosfera nieco się zagęściła, Czitka zniknęła w drugim pokoju.
Jemy dalej. Na oparcie rogówki wskakuje Balbina, nad ciocią i zaczyna robić z oparcia drapak. Dupa do góry, przód rozpłaszczony i drapiemy!!!!!! Ciocia: co ona robi? Zabroń jej tego! Niszczy meble! Ja: Balbinka jest u siebie, ostrzy sobie pazurki, a meblom się nic nie stanie. Drap Balbusiu, drap! Zaczyna się lekka konsternacja, obiad staje kołkiem w gardłach z minuty na minutę.
Jemy dalej.
Za chwilę gwóźdź programu. Otwierając sobie przymknięte drzwi do pokoju wpada Czitka pędem, tak wpada z impetem w głąb z siłą wodospadu, ogon w paragraf, pędem przez drugie drzwi do drugiego pokoju, tak obok nas, a zakrętu nie mogła wyrobić z tej radości, jak Dżinks na zakręcie za Pixi i Dixi. I jeszcze jedno kółko z takim samym rozbawieniem. Wujostwo pobladło, sztućce wypadły z rąk, pytają, co jej się stało. Przegryzając kotlecik spokojnie tłumaczę, że nic, nic, ona właśnie wszystkim obwieszcza, że zrobiła w łazience kupę i się bardzo z tego cieszy. Teraz muszę za nią pobiec do łazienki, pochwalić kota słowami jaka piękna kupa, bo to taki nasz zwyczaj, więc przepraszam, zaraz wracam

Wstałam, pobiegłam za Czitką, pochwaliłam kupę, a następnie przeniosłam ją na szufelce obok stołu do worka kupowego, który był w kuchni obok kubełka na śmieci.
Z deseru zrezygnowali i poszli sobie, bo podobno śnieg sypał coraz bardziej i do domu daleko.
Chyba nie wrócą

A tu Cośka przed dziesięcioma minutami. Wiosną oczywiście
