Znowu go spotkała. Szedł środkiem chodnika. Jak zwykle wszyscy schodzili mu z drogi. Szedł powoli, dostojnie, zagłębiony we własnych myślach.
Cichutko zawołała: "Ignasiu..."
Zatrzymał się, popatrzył i podszedł. Przytuliła go mocno.
Wróciły wspomnienia. Jak to dawno było? Ze cztery lata temu? Albo pięć?
Zaczął się pojawiać w porze karmienia. Zawsze kulturalnie, z boczku, nie nachalnie.
Nachalnie zaczął z czasem wchodzić do sklepu i znaczyć.
Powiedziała mu "O nie kochanieńki, jak chcesz tu mieszkać, to stracisz jajka".
Nauczyła się wtedy, że wysterylizowane wolnożyjące nie wracają poranione. Przestają się bić, a zaczynają wychowywać.
Ignac wychował kilka pokoleń. Bronił ich własną piersią przed okrutnymi pudlami i złymi ludźmi.
Kiedy się przenosiła z pracownią, zabrała wolnożyjące do domu. W tym Ignaca.
Ignac zbunkrował się na balkonie. Przestał się ruszać, przestał jeść, przestał się cieszyć...
Wypuściła go na wolność.
Ignac zaookrętował się koło sklepu dla zwierzaków. Zimą śpi między klatkami z królikami, latem wyleguje się na trawie.
Wielki i piękny Ignac wymaga całej książki, a nie krótkiej historyjki. To facet mojego życia.






Ignaś i Jasiu
