agusialublin pisze:Ty chcesz żeby Mokatka wróciła
I to bardzo... brakuje mi tego Jej wieczornego zaczepiania mnie łapką, żeby się z Nią pobawić... czasami był wręcz nieznośna, ale i tak Ją uwielbiałam - cieszyła się z prostych rzeczy... poza tym zwierzak jak Ci pokazuje, że jesteś dla niego ważna, to tak jest, a nie że coś kombinuje - z ludźmi nie jest tak prosto.
I masz rację - za kota, jak za dziecko, człowiek chętnie sam by pochorował, gdyby tylko się dało, bo patrzenie jak małe bezbronne stworzenie cierpi jest czymś koszmarnym (przynajmniej dla kogoś w miarę wrażliwego, ale raczej osoby niewrażliwe na koty się nie decydują).
Agop pisze:On wie, bo sam miał kota białaczkowego i to przeżył.
To dobrze trafiłaś - moje nie miały kotów i teraz już wiem, że jak wet nie ma kota, to lepiej iść do innego, który koty uwielbia.
Co do podejmowania takiej decyzji - u mnie już były od rana w sobotę cały czas rozszerzone źrenice: myślałam, że pójdę w poniedziałek z wetami poważnie pogadać, czy w ogóle jest jakaś nadzieja... ale jak wieczorem /w sumie było trochę po 22/ zobaczyłam, że zaczyna świszczeć jak się choć odrobinę zdenerwuje przy oddychaniu i do tego przestała siadać i jakaś taka nieobecna się zaczęła robić; zaczęłam gorączkowo szukać weta dostępnego o tej godzinie. Około północy wiedziałam już, gdzie mam jechać - Mała do transporterka i do auta: nie jeździłam kilka dni, więc musiałam najpierw odkopać - kopałam jak w jakimś amoku i tylko zerkałam, czy Ona jeszcze oddycha. A dalej już wiesz, bo pisałam... po sterydzie była na chwilkę poprawa - kilka godzin dosłownie...
Czytałam tu o różnych przypadkach i powiem tyle: być może będziesz musiała w pewnym momencie podjąć decyzję o eutanazji (choć mam nadzieję, że nie przez najbliższe wiele lat) - gadaj o tym z Twoim wetem, skoro to przerobił. Bo jeśli jest cień nadziei (ale realnej, a nie "bo bardzo chcę"), to warto walczyć, ale jeśli jest tylko gorzej, a kotek zaczyna cierpieć... moja Babcia umierała zjadana przez cukrzycę (powikłania po źle zdiagnozowanych chorobach) - w ostatnich dniach błagała, żeby ją ktoś zabił, bo już leki nawet nie bardzo działały i krzyczała z bólu... Dziadek umierał na raka płuc z przerzutami (4 lata go leczyli na co innego) i też ostatni dni były koszmarem... kot nie krzyczy, ale... uwierz mi - wcześniej myślałam, czy dam rozpoznać ten moment, kiedy będzie trzeba decydować - jak zobaczyłam, że Mokatek gaśnie w oczach (dosłownie z godziny na godzinę - jak moi dziadkowie), to wiedziałam, że to już i że jedynie mogę zrobić to, czego zgodne z polskim prawem nie mogłam zrobić dla dziadków... choć zawsze pozostaje cień wątpliwości odnośnie słów wetki, że zwierzę po prostu tylko cierpi i nie nadaje sensu cierpieniu jak ludzie - dopóki sama nie będę kotem, to zawsze będę się zastanawiać, czy Ona gdyby decydowała wolałaby odejść tak jak odeszła, czy jednak żyć dzień czy dwa dłużej i umrzeć choć w cierpieniach, to po swojemu... szkoda, że koty nie potrafią mówić, bo na pewno bym Ją zapytała - niestety, musiałam sama podjąć decyzję, w której nikt nie mógł mi pomóc.
Czytałam tu wiele wątków, gdzie ktoś trzymał kota pod respiratorem, z kroplówkami i w klinice, a później tego żałował, bo kotek umarł w nocy sam w obcym miejscu... to nie są proste decyzje - tak jak w przypadku ludzi (gdy rodzina musi podjąć decyzję o odstąpieniu od uporczywej terapii), tak i zwierząt... i zawsze pozostaną dylematy... to ogromna odpowiedzialność i ogromne obciążenie psychiczne. I tan ból, który pozostaje... choć jak mówią - ponoć ból jest ceną za siłę: wysoka ta cena.
3maj się, Agop i walcz o kotka jak długo to będzie miało sens, bo będzie nadzieja, że z tego wyjdzie.
...