Opowieść z serii STRASZNE

"Jak AniHili kompocik gotowała...." *facepalm*
Zamarzyłam sobie kompot, taki prawdziwy, owocowy a nie jakieś podróby sklepowe. Po pracowitym przeszukaniu zamrażalnika wygrzebałam litrowy pojemnik WIŚNI! Prawdziwe, ekologiczne, wydrylowane, a co najważniejsze ostatni to był pojemnik, czyli towar mocno deficytowy (zwłaszcza pod koniec stycznia). No nic, oczami wyobraźni widząc już cudny kompocik, nalałam wody do gara, wrzuciłam wiśnie, podsypałam szczyptą cynamonu. Gotuje się. Wpierw miał być bez cukru, ale jako słodyczoholiczkę podkusiło mnie do złego - hojną ręką sypnęłam trzy czubate łyżki cukru, niech będzie. Gotuje się nadal. Ja plączę się po mieszkaniu, ale coś mi spokoju nie daje... Zaglądam do kuchni - no niby wszystko ok, coraz mocniej kompotem pachnie, w garnku obiecująco bulgocze... Przypatruję się pojemnikowi, z którego brałam cukier....aż kurrrrr....! Cukier...tjaaa...cukier

Sól to była. Wpierniczyłam trzy łychy soli do garnka z kompotem
Cóż...kompocik zasilił czeluście kanalizacji, a ja za karę piję wodę. Z kranu.