Wiele przykrych spraw ostatnio dzieje się u mnie.
Nowotwory i nerki zabierają mi koty. W ciągu ostatniego miesiąca odszedł Misiek i Bambaryła.
Misio to staruszek z Powązkowskiego Cmentarza Wojskowego. Typowy macho, łajdus i powsinoga. Wiele przeszedł – wypadek samochodowy, skopanie przez meneli, walki z innymi kotami. Praktycznie nie miał uszu – poobrywane, poszarpane. Misiek trafił do mnie zimą na prośbę karmiącej go kwiaciarki, gdy miał silne zapalenie płuc. Po wyleczeniu miałam go puścić w jego rewirze. Ale, że mróz był wtedy minus 20, postanowiłam przetrzymać go do ocieplenia. W sumie przesiedział u mnie 2 miesiące. Na początku kwietnia zawiozłam go na cmentarz w jego miejsce. Otworzyłam transporter lecz Misiek nie chciał wyjść. Obeszłam więc z transporterem pokazując mu jego teren. Zaczął przeraźliwie miauczeć. Wyjęłam go na siłę. Obleciał, obwąchał i wpakował się znowu. Podjęłam kolejne próby – to samo. Patrzył mi w oczy i płakał. Wróciliśmy do domu. Misio od razu poszedł na swoją ulubiona poduszkę i rozmruczał się.
Ten brzydal i łajdus miał dla mnie szczególne znaczenie. Utwierdził mnie w przekonaniu, że ta okrzyczana kocia „wolność” jest w większości wypadków mitem. Koty są dzikie dopóki nie zaznają miłości i troski ze strony człowieka, dopóki nie poznają głaszczącej ręki, domowego ciepła i pełnej miski. Jasne, że bywają wyjątki ale w końcu 95% kotów w moim domu to dawne dziczki.
Misio mimo łajdackiej przeszłości był dżentelmenem. Zanim wpakował się do mnie do łózka zawsze czekał na zgodę. Stawał obok i pomrukiwał cichutko. Wskakiwał dopiero na moje „No chodź!” Uwielbiał pieszczoty, zwłaszcza drapanie pod szyjką.
Misiek był dość grubym, dorodnym kotem, po wyleczeniu z zapalenia płuc był u mnie jeszcze 3 lata, nie chorował, gdy nagle zaczął kasłać. Poszliśmy do weta. I………….. wet wymacał w brzuchu guza wielkości małej cytryny. USG to potwierdziło. Nowotwór uciskał na płuca i stąd duszność. Zaczęliśmy przygotowywać go do operacji, chociaż bez większej nadziei. Misiek nie dożył już operacji. Pomogliśmy mu odejść, bo cierpiał. Nowotwór postępował w zawrotnym tempie. Mam wyrzuty

, ze nie zauważyłam nic wcześniej. Ale funkcjonował zupełnie normalne, prawie do końca jadł.
Kochany Misio [‘]
Bambaryłka to duży 7 kg kocurek w średnim wieku. Odkąd trafił do mnie był okazem zdrowia. Wzięłam go jako osierocone kociątko. Dwa razy wracał z adopcji, bo nie umiał żyć poza większą grupą kotów. Przestawał jeść i pić. Został rezydentem. Był we mnie „zakochany po uszy”. Grubas, któremu się zdawało, że jest motylkiem. Wskakiwał mi na kolana z wysokości robiąc mi na nogach siniaki. Przyjacielski wobec otoczenia. Radośnie witał wszystkie nowe tymczasy, matkował maluszkom z wielką czułością. Dlaczego ten dorodny kot zapadł tak nagle na nerki. Żadne leczenie nie zbiło poziomu mocznika. Odszedł spokojnie we śnie.
Kochany Bambaryłek [‘]
Obydwa te kocury przysporzyły mi wielu wzruszeń, bardzo ich brak……….
Obecnie boję się o Lunę, bo ma nieoperowalny nowotwór ucha. Co prawda żyje z nim już 1,5 roku, ale zaczęła chudnąć mimo jedzenia i słabiutka.
Kolejny nowotwór to sprawa Albina. Biały jak śnieg kocur. Niedawno wymacałam mu grudkę na boku pod skórą. Biopsja wykazało tłuszczako – mięsaka złośliwego. Wczoraj przeżywałam chwile grozy pod salą operacyjną. Bo doktor sugerował taką opcję: otworzy jamę brzuszną i jak nie będzie przerzutów, to zoperuje guza. Jak będą, to uśpi na stole. Guz rósł bardzo szybko i prawdopodobnie bolał, bo Albin stracił całkiem humor. No i szczęśliwie nie ma przerzutów. Rtg wykazało, że płuca tez ok.
Albinek pocięty ale mam nadzieję, że jeszcze pożyje.
Proszę o dobre myśli dla Luny i Albina.