» Nie sty 13, 2013 18:26
Re: Bo koty muszą być... Trzy? Nie, cztery!
Chlapłam, ale jeszcze muszę podśmietnikowce nakarmić. Aż mnie trzęsie na samą myśl, że muszę wyjść.
A one zimą mają paskudny zwyczaj przyłażenia na raty. I jak ogarnę stołówkę, nakarmię te, które przylazły, odstoję swoje, zostawię żarcie w budzie i idę dalej, raptem dogania mnie jakieś spóźnione futro i z wrzaskiem, że ono też chce i mam zawracać i nakarmić, bo ono nie chce jeść w środku, ono chce na daszku. Więc wracam i stawiam michę na daszku i muszę poczekać, aż łaskawie zje (a to nie jest tak szybko, bo muszę wymiziać drania) i sprzątnąć michy, żeby ludzi w oczy nie kłuły. I mogę iść dalej. W dwóch miejscach jeszcze stawiam michy, ale tam tylko stawiam, bo dzikusy totalne i nie podejdą, dopóki mnie widać. No, chyba, że na horyzoncie.
Wczoraj pojawił się nowy kot. Patrzył z daleka.
Wczoraj jednemu ze starych pupilków, Plamkowi, coś się pomyliło, bo zaczął się do mnie łasić. Łasic jest tam kilka, ale Plamek do nich nie należał. Owszem, nie bał się, potrafił się otrzeć o nogi, dotknąć ręką, ale nic poza tym. A wczoraj zaprezentował takie przytulaństwo, że porządnie go wygłaskałam. a on dalej się pieścił. W pewnym momencie coś do niego dotarło, spojrzał na mnie i jak nie odskoczy! Aż się głośno roześmiałam.