Nie miałam jak wczoraj odpisać- tylko wpadłam do mamy na net, żeby się poradzić, ale zdałam sobie sprawę, że jest noc i raczej nie ma sensu czekać, aż ktoś się odezwie
Przeczytałam tylko post Blue i pognałam do dom...
Na informacji jakiś obrażony młodzieniec jęczał do mnie, że "on już nie ma siły tłumaczyć, że z takimi pytaniami to nie do niego, lecz pod numer dziewięć kurna coś tam"

Tak czy siak, jakoś dałam sobie radę bez tej męskiej lilii
I dziękuję Wam za odpowiedzi- na pewno przydatne na przyszłość, choć wolę, żeby nie
Wczoraj, po kilku godzinach nieobecności w domu, wchodzę i rzuca mi się w oczy dziwna plama na podłodze- jakby zaschnięta piana, biało- zielona

Zaraz następna i kolejna...W kolejnej widzę długie źdźbło
Wołam koty- cisza. Wchodzę po schodach, patrzę- Dzidek leży na boku z językiem na wierzchu, trzecia powieka do połowy

Za chwilę atak torsji, potem następny i chyba tak jeszcze ze3- potem zasnął (wtedy właśnie przyleciałam po radę). Wtedy już wiedziałam, że nawtykał się liści draceny... Kiedyś się już do niej dobierał, ale przestawiłam wyżej- widocznie wskoczył

Poznałam, bo w wymiocinach były listki
Chyba z pół dnia bez przerwy wymiotował, bo były plamy suche i świeże i prawie zaschnięte....
Podobno nie ma antidotum na dracenę (wet tak mówi), więc kocior dostał gigantyczne jakieś ilości kroplówy... Tak go podziurawili, że mu z tych wszystkich dziurek wyciekała spod skóry ta woda
Do tego coś na wymioty i antybiotyk... Ale mały do teraz wygląda jak wrak kota- głośno oddycha, wszystko ma blade, ciągle torsje
Już mi się pisać nie chce...
Wesołych Świąt