Panienka czuje się lepiej. Nie siedzi już niemal cały czas w kuwecie.
A ja, uzbrojona w chochlę, skradam się za nią, czając się na sik. Niedługo do weta się wybieramy.
Zrobiła się u nas przepiękna pogoda. Słońce świeci, śnieg leży, widoczność rewelacyjna. Jaka różnica - ostatnie dni były tak pochmurne, że wstawałam ran (czyt. prawie południe

) i zapalałam światło.Lubię taką pogodę w zimie między innymi dlatego, że widzę pomiędzy blokami malutki kawałek Zatoki. Malusieńki. Kiedy tu zamieszkałam, widać ją było też latem, ale teraz zasłaniają ją wyrośnięte drzewa.
Jak ten czas leci.
Naćpane koleżanki - łączę się z Wami. Też mam odlot, tyle, że z niewyspania. Trzy noce zarwane całkiem, bo robota była z terminem "na wczoraj", a kolejne, kiedy postanowiłam odespać, też były do niczego, bo kotecki, zazwyczaj grzeczne, miały zupełnie inne plany. Nie wiem, co im się stało. Dosia ok. 6 zrobiła pobudkę, chyba z pół godziny skakała po ścianach, smarkate ganiały po mnie.
Schylając się, muszę się czegoś przytrzymać, kręci mi się w głowie. Gdy zamknę oczy, mam wrażenie, że się zapadam, głęboko gdzieś. Ech... Młodość nie wieczność.