Gdybym nie widziała jak zachowywał się w tamtym domu, to w życiu bym nie uwierzyła, że on tam był dziki.
Od ponad dwóch godzin mruczy, ociera się, łasi, bodzie łebkiem, wzięty na ręce wyprawia jakieś cuda, byleby być głaskanym i pieszczonym. Nie boi się buziaków, wywala sam brzuszek do głaskania. Jest spragniony czułości, jakby przez ostatni miesiąc był na bezludnej wyspie.
Chodzi za każdym kotem, a one przed nim uciekają. Własna mama go nie poznała, a on biedny wykłada się przed nią i tarza z radości. Monisia prycha na niego i warczy, a on nadal wywija się na podłodze i mruczy najgłośniej jak potrafi.
Wycałował się noskami z Gabrysią i Luckiem. Rodzeństwo też go nie poznało. Może nie odpowiada im jego zapach, bo maluch podczas łapania nie tyle co się zsiusiał, ale wypuścił ze strachu smrodek( skarpetki Kataliny i moja kurtka też ucierpiały).
O matko, jak on głośno mruczy, skupić się nie można. A ogonek cały mu drży z radości.
Chyba jutro będzie mial chrypkę, albo zakwasy

Nie wiem na czym polegał problem z oswojeniem. Z tego co nam mówili, to na początku Diabluś prychał i syczał, nawet ugryzł. Więc schodzili mu z drogi, a on im. A tak naprawdę potrzebował miłości.
Wzięłam go na kolana, a on mnie zaczął lizać po ręce, ugniatać przedramię. Chyba na noc wezmę go pod kołderkę
