przyjechałam do domu, ogarnęłam chałupę jako tako, nakarmiłam stado i pojechałam ze Staśkiem do Cioci Ani.
Stawiam transporter na stole, Ania zagląda i pyta:
Stasiek, żyjesz ty w ogóle? że niby co?

zaglądam sama, leży szmatka, wzrok zbolały, no zwłoki przywiozłam...
i jak ja mam wytłumaczyć wetowi, że NAPRAWDĘ udało mi się nie uśmiercić wielu kociąt, że NAPRAWDĘ wiem, jak się objawia choroba u kota, tym bardziej takiego młodego, i że NAPRAWDĘ Stasiek w domu jest żywy jak szczypiorek na wiosnę, że szaleje, uprawia zapasy z trzy razy większym Gabrysiem, gania się z psami i w ogóle wygląda na całkiem zdrowego? no furczy mu w nosie trochę, owszem, ale nie leży jak na marach, katafalku jeszcze nie zbudowaliśmy i w ogóle - w domu to nie ten sam kotek...
Odczyn obejrzany, nie jest źle, gorzej, że każde smarowidło Stasiek zlizuje natychmiast, w czym czynnie pomagają mu Gabryś z Rastkiem

Ania zrobiła golfik z bandaża, posmarowała rankę, założyła gazik pod ubranko. Wpakowałam Stasia z powrotem do transportera, a ten znów się leje przez ręce

No nie mogę...
Tłumaczę jak komu głupiemu, że on zdrowy jest, nic go nie boli, furczy gorzej jak szaleje i jak się zdenerwuje, ale poza tym to żerty jak krowa, że już 2 miesiące leki w niego pakujemy, że zacznie niedługo świecić od tej chemii... Ania patrzy na mnie z politowaniem:
Przecież mówię, że dajemy mu spokój... więc to już koniec... koniec kłucia, wpychania tabletek, cudowania. Zobaczymy. Proste: albo przeżyje albo nie

jak dożyje do po Świętach - spróbujemy zaszczepić. I znów odczekamy, czy będzie żył

To furczenie to mogą być też zrosty po zapaleniu płuc, będzie tak miał być może do końca życia...
Ciężko będzie mu domek znaleźć

kto zechce furkoczącego mikrokotka?
Bo Stasio jest malutki jak na swój wiek... Wygląda na max. 4 m-ce, a ma ponad 5. Temu, kto mu zgotował taki los, wywalając na ulicę, kazałabym... ech, nie powiem, bo niecenzuralnie mi wyjdzie
Trzymajcie kciuki