Otóż mam kotkę – Mimi, ma 4,5 roku. Jest cudowna i od zawsze bardzo przez całą rodzinę kochana (http://www.koty.org.pl/pupile/mimi3.htm). Niestety, w którymś momencie życia przestała być szczęśliwa...
Mimi została wydobyta z pseudohodowli jako jako 3-miesięczny kociak, mix syjama i maine coon'a. Trafiła do mnie z ekstremalnym świerzbem usznym, takim, że w lecznicy stanowiła zjawisko dla wielu weterynarzy. Kiedy szła, czarne paprochy wypadały z jej bielutkich uszu.. Była też baaaardzo zarobaczona. Weterynarze dali radę robalom, ale byli pewni, że będzie głucha. Jednak na przekór złym przeczuciom, wszystko zakończyło się dobrze: świerzb usunięto, kotka słyszy.
Mimi pierwszy rok swego kociego życia przeżyła szczęśliwie, była radosna, pełna energii, cudownie komunikatywna, wszyscy obserwowaliśmy jej niezwykłą inteligencję. Zawsze mieliśmy w domu koty, ostatniego nawet 17 lat, ale Mimi się wyróżniała. Razem z nią w dom wstąpiła radość. A potem nastał czas wielkiego smutku, który trwał do dziś. Kotka zaczęła się drapać w okolicy uszu.
Ta historia jest bardzo długa, poddano ją setkom różnych badań, testom, w tym leczono na świerzb, podejrzewano, że gdzieś się jednak kryje, potem na alergię i karmiono karmami specjalistycznymi, była też pod narkozą w celu sięgnięcia głębi uszu, podejrzewano, że może jakiś włos wbił się w błonę bębenkową i uwiera. Faszerowano ją antybiotykami, sterydami i innymi lekami. Różnymi. Najróżniejszymi. W międzyczasie kotka zaczęła mieć poważne problemy urologiczne, a także problemy z oddychaniem, z mięśniem sercowym. Leczono więc ją na te przypadłości. Niestety źródło drapania pozostało nieznane dla wielu konsultujących się ze sobą weterynarzy. Rozpoczęło się więc leczenie psychiczne, środki uspakajające, konsultacje behawiorystyczne i rozkładanie rąk. Po trzech latach bycia królikiem laboratoryjnym, po różnych eksperymentach, Mimi zupełnie straciła chęć do życia. Od dawna ta moja mała śnieżynka stawała się coraz bardziej szara. Widziałam to. Przestała bawić się, rozmawiać, patrzeć w oczy. Cały czas leżała i patrzyła w dal, co chwilę drapiąc te biedne uszy. Czasem podchodząc miauczała przeciągliwie, prosząc o podrapanie. Miała jeden wyraz pyszczka: przymrużone oczy i ten grymas... wykrzywiający jej buźkę z bólu.. . 3 lata w kołnierzu strasznie ją zmęczyły, a swędziało coraz mocniej. Kotka z biało różowej zrobiła się biało czerwona. Stan zapalny uszu, spojówek, błon śluzowych. Do tego w ostatnich miesiącach niestety opanowała kołnierz do perfekcji, teraz nie stanowił on już żadnej bariery ochronnej. Od tego czasu rozdrapane, a później rozszarpane uszy nie miały szansy się wygoić, stanowiły wielką otwartą ranę. Łapy były wciąż czerwone od krwi, często płakała. Szukaliśmy przyczyny, rozwiązania, jeździłam na konsultacje. Nic. Większość specjalistów uważała, że Mimi ma problemy psychiczne. Wciąż zadawałam sobie więc pytanie, dlaczego jest jej źle? Kotka nie przeżyła żadnej traumy (w naszym ludzkim mniemaniu), myśleliśmy, że może coś źle robimy, ale behawiorystom trudno było się czegoś konkretnego doszukać: dom zrobiony pod kota: drapaki, półki, ulubione miejsca okocykowane, ogródek dla kota, zabawki edukacyjne, dobre jedzonko, zabawy z kotem, wyzwania w żywieniu.
Dwa tygodnie temu popłakałam się rzewnymi łzami, jak po powrocie z pracy do domu zobaczyłam kota całego we krwi. Prawie oczu już sięgnęła, szczerze się o nią bałam. Nikt nie miał pomysłu jak jej pomóc, ja byłam nadwyrężona na wielu płaszczyznach życia, ale przede wszystkim psychicznie, bo to nie był problem kota, to problem całego domu. Wszyscy milkli, gdy Mimi zaczynała się drapać, kombinowali, odciągali jej uwagę, itp. Podchodziła i błagała, żeby ją drapać, masowaliśmy jej wtedy główkę. Szukałam jakichkolwiek informacji i z dnia na dzień traciłam nadzieję… Miała już długotrwały stan zapalny, a do tego niestety rozdrapała sobie pół głowy, prawie hacząc o oczy. Domownicy zaczęli budzić się w nocy, z czasem wielokrotnie, kiedy kotka szamotała się z kołnierzem po domu, próbując się podrapać. Siedząc z rodziną przy stole któregoś wieczora, pierwszy raz pojawiło się wśród nas uczucie totalnej bezradności i myśl, że przede wszystkim nie możemy pozwolić, aby męczyła się tak całe życie. Nie wiedzieliśmy już co robić. Patrzyłam w te jej cudne oczy i było mi tak bardzo bardzo przykro. Kiedy usłyszałam podsumowanie weterynarzy i behawiorystów, że trzeba jej usunąć pazury i wstawić na psychotropy do końca, nie spałam z nerwów całą noc.
Obudziłam się pewnego dnia i postanowiłam, że koniec. Znam ją, widzę, kiedy się drapie, wiem na pewno, że nie z nudów, że nie z rozpaczy (zanim się podrapała po raz pierwszy, była najszczęśliwszym kotem na świecie). Ona sięgała do wnętrza ucha, jakby chciała coś sobie z nich wyciągnąć. Tylko co??? Postanowiłam nie podawać jej psychotropów. Bo gdyby mnie swędziało, a ktoś by mi wmawiał, że to się nie dzieje naprawdę i usunięto by mi paznokcie, a potem ogłupiono, żebym o tym nie myślała, to wolałabym umrzeć. Zakończyłam wizyty u specjalistów. Sięgnęłam po książki, zaczęłam czytać, spisałam wszystko po kolei z dwóch książeczek zdrowia, które miała, sprawdziłam wszystkie nazwy leków, które dostała, normalnie podszkoliłam się medycznie, haha

U Mimi widoczne zmiany. Już po 3 dniach od powrotu zaobserwowaliśmy, że kotka dużo mniej się drapie, jest biała - w końcu zniknęły czerwone uszy i spojówki, o dziwo zaczęła z nami towarzysko rozmawiać (po roku przerwy!), a także bawić się ze swoją współlokatorką - Bastet, zamiast ją jak zawsze lać. Uszy goją się bdb, czasem jeszcze swędzące strupy inspirują Mimi do drapania, ale robi to delikatniej, bez tamtejszej niezapomnianej agresji i nagłości. Minął dopiero tydzień, Mimi śpi w nocy zamiast się szamotać, dzięki temu odpoczywa cały dom - widocznie poprawił się wszystkim nastrój. Zobaczymy, jak będzie dalej. Narazie boję się cieszyć. Zostałam poinformowana, że musi minąć trochę czasu, aby właściwie ocenić diagnozę i rezultaty wprowadzonych zmian. Nie wiadomo przecież, czy to wszystkie przyczyny lub czy nie zostanie jej nawyk drapania, jesteśmy tego wszystkiego świadomi. Trudno jednak nie mieć nadziei widząc, że obecnie Mimi drapie się delikatnie max 2-3 razy dziennie (poprzednio niezliczoną ilość razy w dzień i w nocy!). Zmieniła jej się mina, z wciąż pokrzywionej i powykręcanej na zwykłą, wskazuje aktualny stan, ożywioną, zaciekawioną, wypoczywającą, czy zdenerwowaną kocicę. Nie rysuje się na niej tamtejsze cierpienie. Od czasu przyjazdu nie podeszła do nikogo prosząc o podrapanie. Nie dyszy, kiedy się bawi, nie ma problemów z oddychaniem. Nawet jeśli to nie koniec, zmieniło się bardzo wiele. Cieszę się, że posłuchałam swojej intuicji. Patrzyłam na nią i nie wierzyłam, że ona po prostu się drapie, większość osób z którymi konsultowałam sytuację uważało, że ona tak ma i trzeba ją uspokoić lekami. A ja widziałam, jak budzi się z głębokiego snu w szale, albo przerywa jakieś ciekawe zajęcie - żeby się podrapać. Nie tak po prostu, tylko jak gdyby w odpowiedzi na coś. Smutne jest to, że była faszerowana sterydami tyle czasu - a jest uczulona na glikokortykoidy (czyli większość podanych). Marzyłam o dniu, w którym Mimi się uśmiechnie. Nastał. Żałuję, że to nie stało się wcześniej. Badanie nieinwazyjne, Mimi sobie siedziała ze stoicką miną na moich kolanach, a wszystko działo się obok. Nawet jej nie dotykali. Nadal mam wiele obaw, mam jednak także cichą nadzieję na lepszą przyszłość.
Mimi znowu zaczyna towarzyszyć mi w różnych domowych czynnościach. Jest taka cudowna
