W ubiegłą sobotę Zdzichu wskoczył na balustradę balkonu i w momencie kiedy wchodziłam do pokoju widziałam tylko tylne łapy i ogon kota. Reszta była już na balkonie sąsiadów. Zeskoczył na tamten balkon i zaczął ciekawie się rozglądać ale prawia zaraz zoriętował się, że coś nie jest tak

Nogi zrobiły mi się jak z waty,mieszkamy na trzecim piętrze i nie chciałam żeby wracał tą samą drogą. Pobiegłam do sąsiadki ( na szczęście był ktoś w domu). Sąsiadka otworzyła mi prawie w negliżu, bo właśnie chciała się kompać. Wbiegłam do niej na balkon a Zdzichu widząc moje spanikowane ruchy, sam już dobrze wystraszony ( sąsiedzi mają psa Oziego, który radośnie razem ze mna wybierał się na balkon) zaczął przymiarkę do ucieczki na jeszcze dalszy balkon, który należy do następnej klatki i nie mam pojęcia kto tam mieszka. Musiałam zwolnić ruchy, sąsiadkę i Oziego zamknąć w innym pokoju. Powoli , małymi kroczkami z wyciągniętą ręką i ze słodkimi słówkami udało mi się podejść do Zdzicha. Trwało chwilę, chwyciłam go od góry za skórę na karku i wzięłam na ręce. Stokrotnie przepraszając sąsiadkę za nalot, wróciliśmy do domu. Długo byłam wytrącona z równowagi a kociak chodził po domu i dużo żałośnie "gadał". W końcu poszedł spać w moim lużku

Zdzichu nie lubi balkonu, rzadko na niego wychodzi i zaraz wraca. Mam nauczkę żeby mu nie ufać
