Dziś odważyłam się zajrzeć na swój własny wątek. Ciężko , strasznie ciężko....serce znów pękło mi na milion kawałków....
Kochane mojej Iwonki już nie ma, biega gdzieś daleko z Jaszeńką
Obiecałam sobie, że nie wezmę już do domu żadnej kocinki bo jestem jakaś pechowa, nie nie dla siebie ale dla nich.
Tak bardzo przeżyłam i nadal przeżywam odejście mojej Jaszczureczki, tak pragnęłam Iwonki ... a teraz i ją opłakuję. Iwonkę zabrał mi FIP. A ja głupia cieszyłam się , że taki z niej pączuś a to było wodobrzusze...
W ogóle to jakieś plagi mnie dopadają , tfuuu.... dopadały (mam nadzieję), najpierw śmierć mojej Jaszeńki, potem całe moje stadko dopadła grzybica (microsporum canis) i to w chwili, gdy miałam przez dwa tygodnie nieczynną łazienkę (całkowity remont) i totalny "syf" w mieszkaniu. Jak zaczęłam widzieć "światełko w tunelu" , tzn. walka z grzybem zaczęła odnosić skutki, zaczęło się niedomaganie Iwonki, nawracający katar, niknąca radość w kociaku i ten rosnący brzysio... nawet w święta codziennie byłam u weta. Niestety Iwonka odeszła 2 stycznia ... Mój drugi bury kurczaczek pobiegł za TM[*] a ja ryczę jak tylko o tym pomyślę.
Wybaczcie więc, że tak długo tu nic nie pisałam.