Opowiem moją historię z maleńtasami, które przyszły do mnie miesiąc temu. Może to coś pomoże, nie chcę też być złym prorokiem - absolutnie.
Czasem warto wiedzieć o takich przypadkach, choć to przykre, ale może uratować życie jakiemuś kociakowi.
Trójka rodzeństwa ok 6-7 tygodniowe. Na początku wszystkie miały biegunki, dwa wymiotowały. Dostawały zastrzyki, z kupkami było cały czas różnie. Wiadomo, kotki z dworu, zabiedzone, niedożywione, więc biegunka to rzecz normalna.
Po ok tygodniu nagle jedna koteczka zaczęła kuleć na przednią łapkę. Wystraszyłam się, pobiegłam rano do weta, czy oby sobie coś nie zrobiła. Wetka obejrzała, łapka cała, tylko bolesna. W kolejnym dniu druga koteczka zaczęła kuleć na przednią łapkę. Pomyślałam że to samo, szaleją, więc może się uderzyła, tym bardziej że tej pierwszej nagle przeszło z łapką.
W kolejnym dniu już obie nie kulały. Biegunki jeszcze były u całej trójki, ale kocięta bawiły się i sporo jadły. Późnym wieczorem jedna kotka leżała dziwnie w rogu klatki, wzięłam ją do ręki, a malutka bezwładna i cała upaprana w kupce.
Pojechaliśmy szybko do nocnego weta, malutka była w bardzo ciężkim stanie. Odwodniona i temperatura nie mierzalna. Dostała masę zastrzyków, podskórną kroplówkę i zabrano ją do inkubatora, aby ogrzać i dalej podawać leki w razie gdyby się pogorszyło. Malutka odeszła nad ranem.
Zaraz rano pobiegłam do mojego weta z dwójką "zdrowych" kociaków. Opowiedziałam całą historię. Zaczęto podejrzewać PP. Zrobiono im testy, morfologię, USG brzuszków. Wszystko idealne. Uspokoiłam się, ale całą noc już czuwałam, było ok. Zdrzemnęłam się troszkę, rano zerwałam się zajrzeć do małych i szok.
Maleńka druga koteczka miała to samo co jej siostra. Lecącą mi przez rękę, półżywą koteczkę i zdrowego jeszcze brata zabraliśmy momentalnie do innej wetki.
Maleńka odeszła mi na kolanach w drodze po ratunek. Wetka stwierdziła zgon.
Okazało się, że miała w swojej praktyce dwa takie przypadki, i już wiedziała jak zareagować. Ostatni maluszek dostał natychmiast podskórną kroplówkę z glukozą, Lydium, zastrzyki z wit. B, antybiotyk Ceporex i kazała się modlić, aby mały dał radę. To była prawdę mówiąc loteria, zależało od jego organizmu, odporności i reakcji na leczenie.
Generalnie, chodziło o to, aby wzmocnić jego odporność i pomóc mu w walce z tym podstępnym, rzadkim wirusem.
Jeszcze w domu podawałam mu zastrzyki i udało się. Timonek jest już zdrowym wesołym chłopakiem. Został już zaszczepiony i czuje się doskonale. Ten wirus jest charakterystyczny, objawia się biegunką, wymiotami i dziwnym bólem łapek, ponieważ atakuje stawy.
Nie piszę tego aby wystraszyć, czy też nie sugeruję, że Antoś ma to samo, ale każdy może się spotkać z takim wirusem i dobrze wiedzieć o tej chorobie.
Podczas choroby moich maluszków byłam u trzech wetów i tylko jedna wetka spotkała się z tą chorobą, pozostali nie mieli o niej pojęcia.
Gosiu, mocno trzymam za Antosia, będzie dobrze
