Jestem, jestem...... śpię jak zabita po jakieś neiskończone ilości godzin, ale czuję się jak nowo narodzona. Udało mi się boahetersko choć z opóźnienie skończyć wczoraj notki. (uuufff). Równocześnie Zuber coś mi zrobił z komputrerem i tak rozszerzył ekran, że wszytsko jakieś zdeformowane a ja tradycyjnie nie potrafię zmienić kociej manufakturzastej pracy.
Renifer wyjechany. Może jak wróci to coś uradzi.
Ściskam mocno wszystkich. Dziękuję że jakoś działacie, bo działać trzeba.
Pingwinek, dzikusek został wypuszczony. Mam oczywiście stracha... Mam nadzieję, że wszystko będzie OK i że zapomni o traumie związanej z łapaniem i pobytem w szpitaliku.
Na poniedziałek mamy "zaklepany" wstępnie kolejny termin kastracji... tego co się ewentualnie złapie. Ja już się do weekendu spionizuję.
Z domków obydwu tymczasików mam bardzo dobre wiadomości. Od Dużych Manolo, który skądinąd nazywa się teraz Ludwiczek, dostałam kolejny bardzo miły list, aż wstydze się go cytować... taki sypatyczny... Bardzo mnie to podniosło na duchu.
Mila niestety poprzedniej nocy znowu miała atak. No nic, już wiem, że za wiele nie da się zrobić.
U nas była w nocy straszna wichura i deszcz, brrrr
Sąsiada zabrano do szpitala. Sam się zgodził, nawet machał do sąsiadki i mówił, ze idzie sobie odpocząć. A ja walczę, zawzięłam się i starałam się rozbroić te jego "ołtarzyki", co nie jest takie łątwe bo on jest bardzo silny i natargał mi do ogródka tony gałęzi, głazów, rozbitych doniczek i różnego śmiecia. Nawet się nieco pokaleczyłam w trakcie odkapliczkowywania. Teraz miałam przerwę ze zwględu na grypsko, ale uprżątnę choćby nie wiem co. Zniszczonego drzewa już nie odzyskam. Będę musiała wykopać resztki, kóre z niego zostały i posadzić coś innego, żeby nie patrzeć na to pobojowisko.
Nie dam się i już.
Uściski dla wszystkich walczących, Basi i wszystkich nas
