» Pon paź 01, 2012 12:32
Re: Ola - nowotwór.
myślałam o tym, że mieszkam w Czarnobylu, znaczy przez te raki ale w sumie przeprowadzaliśmy się już 5krotnie więc to raczej nie kwestia miejsca/miasta/wody, myślałam, że to jakaś klątwa - ale też brzmi nieco niewiarygodnie. O sobie to już nie myślę, mam ogromne obciążenie genetyczne więc wiadomo prędzej czy później mnie dopadnie (mówię po obserwacjach. Mój dziadek miał świadomość, że kiedyś nowotwór go dopadnie ale całe życie dbał o siebie, wręcz przesadnie, zero chemii w domu, warzywa i zioła sam sobie uprawiał i robił z nich przetwory, nalewki, winka, herbatki ziołowe itp. itd. Codziennie łyżka oleju lnianego/rzepakowego. Całe życie zdrowy jak ryba! no i bum! lepsze jaja bo mój dziadek miał raka a nie potrafili go zdiagnozować, rak był widoczny na RTG ale z bronchoskopii i biopsji wychodziło, że raka nie ma, badania krwi idealne. I tak umierał na raka ale nie na raka. Miał przerzuty na całym płucu, nerkach, potem już do mózgu i wątroby.) Ale zwierzaki. Znaczy pierwszy pies to znam rodziców (mamę w sensie) bo pies z ulicy ale wzięty jako 3tygodniowe szczenie od suni, którą opiekowała się taka babeczka (znajoma mojego ojca) i sunia zmarła dokładnie na to samo co Rodman - Rodek miał 12 lat jak odszedł. I w sumie zachorował w domu w innym miejscu. 2 kolejne zwierzaki (Rex i Ola) zachorowały tutaj gdzie jesteśmy teraz (a w bloku pełno zwierzaków, chociaż sąsiadka ostatnio mówiła, że u swoich dwóch psów wyczuła guzy). U Rexa (miał guza na wątrobie) gdybam (bo specjalista ze mnie żaden), że to powikłania po babeszjozie (Rex miał kleszcza i był chory na babeszjozę, która uszkadza wątrobę i szłabym w tym kierunku) Rex tez wzięty z ulicy ale już jako większy, polujący, dziki osobnik - miał ok. 10 lat. Ola za to straciła całe rodzeństwo (6 lat temu na nowotwory) więc tutaj też można doczepić się do genów.
Nie wiem co dalej, zapytam weterynarza, jechanie z kotem do Warszawy mi się nie uśmiecha (jak już mówiłam jeden mój zwierz takiej drogi nie przeżył a przed wizytą był w bardzo dobrym stanie nawet lekarz mówił, że to sukces, że z takimi guzami pies tak dobrze sie czuje, no i po wizycie u niego już się nie czuł), nie chcę robić wszystkiego na hura! diagnoza może być trafna lub błędna (to tak jak u ludzi) powoli muszę to sobie poukładać co i jak robić, jakie badania, może z badaniami do onkologa, na pewno nie będę narażała kota na to samo na co naraziłam psa bo mu tylko żywot skrócę a nie o to chodzi. Zresztą jak mówię onkolog już kota diagnozował (ta druga babeczka, która konsultowała przypadek z moją panią weterynarz). Wiem, że tutaj dr z Warszawy ma bardzo dobrą opinię jednak ja znam przypadki gdzie i pan doktor się pomylił więc dlatego chcę zachować chłodną głowę i nie zaszkodzić kotu. Myślę nad biopsją, drugim RTG (ale to nie teraz, musi upłynąć trochę czasu wiadomo, że nie można nikogo tak napromieniowywać) i badaniami krwi. Nie wiem co dalej. Na razie muszę to ogarnąć umysłem
Co do samopoczucia Olki no właśnie, gdyby nie ten guz tkwiący mi jak kolec w oku to ona nie ma już żadnych objawów. Nie kaszle leci 6ty dzień, ale to pewnie zasługi sterydów. Nie boli jej nic, nie jest osowiała, apetyt ok (nawet nie jakiś olbrzymi bo po sterydach ponoć dużo się je, Ola je normalnie), biegunek brak, wymiotów brak, wyprysków skórnych brak, temperatura normalna nie podwyższona i nie obniżona, załatwia się normalnie (w sensie pije normalnie, sika normalną ilość, kupa twarda i jest codziennie w kuwecie). W sumie poza wcześniejszym kaszlem i bólem guza, dwa guzy wyczuwalne (teraz jeden) to kotu nic nie dolega (poza wspomnianym przeze mnie uśpionym gronkowcem i polipach w uszach, wspominam bo może to też jest istotne) reasumując objawy chorób, które podajecie jest tak dużo, rak na ogół jest bezobjawowy (do któregoś tam momentu). Nie wiem serio, skołowana jestem, na pewno porozmawiam z weterynarzem i będę działała w celu dalszej diagnostyki tylko, że jak już mówiłam pani doktor jeszcze się nie pomyliła (a leczy u niej masę zwierzaków masa moich znajomych, co więcej poprawia błedy innych weterynarzy bo często do niej trafiają pacjenci z innych mińskich przychodni i klinik). Przydalby się jakiś House kurde... :/