Samo życie się dzieje. Linka odeszła ze starości, nie chciała już jeść. Od dłuższego czasu musiałam jej już zanosić jedzenie tam gdzie spała, sama już nie schodziła na kolację ani śniadanie. Widziałam, że już była coraz słabsza... Z toaletą też już był problem. Patrzyła tak z tymi swoimi oczami prosząc o zbawienie. Podjęliśmy decyzję, nie chcieliśmy żeby dłużej cierpiała. Chociaż łatwo nie było...
Megusia miała amputowany ogonek, bo nie ruszała ogonkiem ze względu na stare złamanie. Nie wiem czy gdzieś zahaczyła czy sama coś zrobiła, ale zrobiły jej się strupy z ropą na tym martwym ogonie i stąd ta amputacja. Teraz ma kołnierz i się musi trochę z nim pomęczyć. Ale jak jej kikucik zarośnie to będzie bardzo słodko wyglądać
Młody czyli Prince został wykastrowany, bo już czas na niego był. Może się trochę wyciszy i da Rubci więcej spokoju, bo miał coraz częściej na nią smaki
Natomiast Oluś coś złapał, myślałam najpierw, że to zwykłe przeziębienie, ale nie. Dostał kroplówkę, bo dwa dni nic nie chciał pić ani jeść. Antybiotyk jakiś i coś jeszcze i na drugi dzień odrazu było lepiej. Dziś już się zachowuje całkowicie normalnie, jeszcze trochę więcej jakby spał... Chociaż niekoniecznie. Złości się tylko, że nie wypuszczam go na dwór. Ale to tylko dla jego dobra, bo teraz już jest zimniej, a on osłabiony i w ogóle.
Dziwicie się, że tak wszystko na raz dwa, ale jak jadę do weta to zawsze hurtem, bo musimy kierowcę załatwiać. A jednak mamy trochę tej drogi do weta, nie taki tam rzut beretem. I w tej kwestii bardzo dziękujemy Ederlezi

Jednak mam nadzieję, że trafi mi się niebawem jakiś samochód i nię będę w sprawie moich futrzastych zdana na drugą osobę. To tyle chyba na dziś.