Przejrzałam sobie dla odświeżenia ostatnie strony wątku i obiecuję sobie – a Was biorę na świadków – że pisywać będę regularniej. Dużo się u nas dzieje, raz pozytywnie, raz smutno, dobrze by było mieć w miauowych forumowiczach wsparcie, choćby te kciuki, które podtrymują nas nieraz na duchu w najtrudniejszych momentach.
Więc najpierw dobra wiadomość: Aguteks, która nas zresztą nieustannie wspiera (

), została oficjalnym wirtualnym aniołem stróżem naszego fundacyjnego Szarika. Aguteks, ogromne, ogromne dzięki!
Szarik sam w sobie jest dość nieśmiały, a bardzo, bardzo potrzebuje ciepłych myśli dla siebie. Może zacznę od tego, dlaczego Szarik znowu jest pod opieką PJD...
Otóż Szarik został zwrócony do naszej fundacji. Wcześniej docierały do nas regularnie wieści z jego domu i były raczej miłe: że bryka, że z dzieckiem się lubi... Toteż sporą konsternację wywołała informacja, że kota należy natychmiast odebrać. Jednego dnia był telefon, drugiego dnia, mimo później pory, ze Stachurką pojechałyśmy po Szarika (wiecie, że Starchurka jest najlepszym bodyguardem na świecie?

). Zarzuty wobec kocurka były... No cóż. Że chodzi po blacie, wskakuje na półki, biega, że z dzieckiem się lubi, ale dziecko się rozprasza, że nie był oczywiście na próbę, ale próby nie przeszedł. "Trochę" zwariowane. Na tyle, że stwierdziliśmy, że najlepszym rozwiązaniem jest zwierzaka natychmiast odebrać, "po dobroci", zanim mu się coś stanie.
Stracił więc nagle dom i swojego małego ludzkiego przyjaciela (był ponoć jego nieodłącznym towarzyszem – zresztą do kontenerka wsadzałam go prosto z łóżeczka dziecka, które spało wtulone w jego bure futerko). Przeniósł się do Sleiny, ale ze względu na konflikt z kocim rezydentem nie mógł tam zostać dłużej. No i ostatecznie jest u mnie, wielki i pręgowany, miły, przybijający nam na przywitanie "piątkę". Jest na tyle zestresowany, że siedzi ciągle w łazience (mimo otwartych drzwi). Gdy nie ma nas w domu, drzwi są zamykane (Szarik pokazał, że potrafi wejść w konflikt z rezydentem, więc chcę na razie trzymać rękę na pulsie).
Trudno więc o kocie nieszczęście w większej potrzebie - takie "zwykłe" nieszczęście: duże, bure, po raz kolejny porzucone przez osoby, którym zaufał (bo skądś się na ulicy wcześniej znalazł...), z pyszczkiem kociego włóczęgi... nie jest okaleczony ani chory, więc kogóż miałby wzruszać... Nie jest mały i słodki, więc kogo miałby rozczulać. Ot, taki zwyczajny, niechciany zwierz, dla którego gdzieś w ogólnym podziale kocich dóbr zabrakło miejsca w ludzkim sercu.