» Śro wrz 26, 2012 16:51
Re: Lola, ciężka niewydolność nerek, nagłe załamanie...
Dziękuję wszystkim za wyrazy współczucia. Pochowałam moją Lolitę wczoraj późnym wieczorem na cmentarzu dla zwierząt, tak żebym miała gdzie pójść i sobie ją powspominać... Na razie każdy kąt w mieszkaniu wydaje się taki pusty bez niej... Wszędzie jej zabawki, kłaczki na poduszkach, miseczki... Masakra, nie miałam pojęcia, że tak będzie bolało. Była ze mną tylko jeden rok, ale strasznie ją kochałam.
Mam żal sama do siebie, że nie poczytałam o PNN kiedy została u Loli zdiagnozowana - wiedziałabym, że to g...na diagnoza i domagała się bardziej szczegółowych badań, a także miałabym szansę lepiej ją monitorować, podawać suplementy, uważać na fosfor - ale człowiek głupi, myślał, że jak wet mówi, to wie co mówi. Mam ogromny żal do pierwszej wetki, za taśmowe traktowanie zwierzaka, na zasadzie uda się to dobrze, nie uda się - pech. Za zakładanie z góry, że właściciel nie będzie pilnował podawania leków, przestrzegania zasad a przy pogorszeniu nie będzie chciał go ratować tylko od razu uśpi. Być może niektórzy zastępują po prostu zepsutego kota nowym, ale szczerze, to nie widziałam na twarzach w poczekalni nic innego jak tylko troskę, zaangażowanie, miłość, lęk przed najgorszym... Ludzie, którzy przyprowadzają swoje zwierzęta do wetów po pomoc naprawdę je kochają! To nie zabawki, które można wyrzucić bez żalu! Niektórzy weci zdają się tego nie rozumieć (co jest dość szokujące w świetle wyboru zawodu - ale przecież ze świecą szukać ludzkich lekarzy o indywidualnym podejściu do pacjenta, więc czemu ja się dziwię...). Potrafiła mi powiedzieć jedna z drugą "najwyżej przedłużyłaby pani życie o kota o miesiąc". A dla mnie ten miesiąc jest cenny!
Przepraszam za ten wylew frustracji, Lolicie to życia nie wróci. Przynajmniej wiem, że wszystko trzeba samemu sprawdzać, że zawsze warto zasięgnąć drugiej opinii i zawsze domagać się kompletu badań.
Mam też do siebie żal, że nie przygarnęłam Loli o rok wcześniej... Wtedy już mogłabym... Może byłaby tu wtedy jeszcze ze mną...
Kiedyś na pewno przygarnę inne futro, tyle tego kociego nieszczęścia chodzi po świecie... Ale jeszcze nie dziś.
P.S. Jeszcze powiem, że wyniki badań Loli w przeddzień jej śmierci było szokująco lepsze niż te sprzed transfuzji (jeszcze nie w normie, ale przekroczenia normy dwukrotne a nie 10-krotne), ale po pierwsze była już skrajnie słaba, odwodniona (dostawała takiej tachykardii momentami, że ledwo łapała oddech) i wyczerpana, a po drugie właśnie odwodnienie mogło zaburzyć wynik. No i podobno "tak się czasem zdarza". Whatever.