A teraz dlaczego tak długo...
Zwykle chodze do dr. K w Bełżycach, mam stosunkowo blisko i nie narażam kota na stres.
No więc dziś też poszłam.
Dr.K w terenie.
Pozostałych dwóch lekarzy także, będą może koło drugiej.
W Bełżycach jest jeszcze jeden wet, więc postanowiłam zaryzykować.
Drugi koniec miasta, ale co tam, bagatelka, tylko trochę gorąco.
Doktora nie ma. I dziś nie bedzie.
Zosia wrzeszczy w transporterze, ja spływam potem...no i co bylo robić, grzecznie zapytałam kierowce busika, czy zniesie w drodze do Lublina wyjącą chorą kotkę. Zniesie. No to pojechałyśmy.
Jedyna poradnia wet, gdzie trafię sama, to ta na Balladyny.
Przesiadłam się z Zosią popłakującą już tylko do autobusu, i pojechałam.
W swoim kretyństwie spowodowanym dzis dodatkowo bezsenną nocką i gorącem zapomniałam, że na Balladyny czynne dopiero od 15. Pocałowałam klamkę. Za bardzo nie wiedziałam, co robić, przypomniało mi się, że jak jadę do Lublina, to na Kraśnickiej jest szyld jakiegoś weta. W autobus i spowrotem. I tak sobie pokonywałam kolejne kilometry, Zośka płakała, ja miałam mokre całe plecy, bo nie miałam co zrobić ze swetrem.
Dotarłyśmy wreszcie do tej poradni.
Szkoda tylko, że na szyldzie nie napisali, że poradnia jest w remoncie, doskonale mogłabym to zobaczyć z okna autobusu.
Mili panowie siedzący na dachu poinformowali mnie, że tu nieczynne do odwołania, że najbliżej na Racławickie.
I tak sobie chodziłyśmy i chodziłyśmy...
Zosia w końcu pomoc otrzymała, ale ja już jestem dziś tak wymęczona jak ona. I głodna, bo o pustym pysku do tej pory, tylko kawę rano wypiłam

.
Dzisiejsza wizyta kosztowała nas 100 zł, stosowny rachunek posiadam i jutro sfocę i wkleję.