Nawet mnie nie pytajcie, co się stało, bo nie wiem

.
Tryb życia mojej Kruszynki jest taki:
rano wstaje, zjada śniadanko, potem biegnie przepatrzyć okolice, potem idzie drzemać do budynku gospodarczego, i wraca na kolację. Później jeszcze szybka przebieżka przed snem, i wraca grzecznie spać do domku.
I dziś było tak samo, śniadanko i w busz.
Jak wróciłam, to Zosi nigdzie w pobliżu nie było. Co mnie nie zdziwiło zupełnie, bo wiedziałam, że zjawi się na kolację.
I tak też bylo, ok.18.30 Zosia przyszła na kolacyjkę, zjadła...i pomaszerowała prosto do pokoju, a tam od razu położyła się na łóżko

.
To jest u niej niemormalna reakcja, więc zaraz poszłam obejrzeć Kruszynę.
Oczu nie widać. Całe są zasłonięte trzecią powieką

.
Pyś uchylony cały czas.
Drzemie tak na wpół leżąco, nie zwija sie i nie wyciąga, jak to ma we zwyczaju.
Jak nie Zosia.
Nic teraz nie zrobię, cholera.
Dam jej czas do jutra, chyba, żeby w nocy coś złego ( tfu, tfu !!!) się zadziało, wtedy będę budzić Kasię, albo Anię, niech mnie nawet zezwią od najgorszych.
Nockę mam z głowy.
Na wszelki wypadek zadzwoniłam do pani Izabeli, mojej koordynatorki, że może się zdarzyć tak, że jutro nie przyjdę do pracy.
Wolałam uprzedzić, że może tak być.
Nawet nie zdążyłam sfocić fantów na bazarek, cholera...