Napisałam długaśnego posta i wszystko mi znikło.
Nie mam sił klepać znów ,skarżyć sie i donosić na koty.
Cały czas śpiączka mnie trzyma. Wielkie zmęczenie i ból głowy.
Po powrocie z pracy najchętniej się kładę i budzę rankiem. Nie mam sił za co kolwiek się zabrać. Przesypiam wyrzuty sumienia,że koty nie są ogłaszane .A pilnie domów
nam potrzeba. Bo one nie narzekają. Przed wpadnięciem w mrok zmęczenia miga mi w umyśle czerwony neon
od jutra daję ogloszenia . Ufff, od jutra się za to zabiorę. Na pewno
Lucynię wczoraj złapałam na podjadaniu ogólnych chruposzczaków. Wzięta z zaskoczenia udała,że nic dziwnego się nie dzieje. Pogadała nam troszkę łajając za podglądanie i pobiegła do łazienki. Dulczyć nad miską do swoich chrupek.
Lucynka dawno straciła anorektyczny wygląd. Raczej przegina w drugą stronę. Śmiesznie taka puszysta inaczej wygląda na tych swoich krótkich łapinkach. TŻ jak słyszy ,że gadam do niej "grubaśna" oburza się strasznie.Wszak ona jest puchata przez nadmiar sierści a nie tłuszczu. Charakter też uległ zmianie. Z zaciekłej samotnicy robi się kocio-towarzyski kot. Bawi się, zaczepia, śpi razem z kotami, opuszcza często łazienkę by uciąć sobie drzemkę w miejscach różnistych, gada do nas ... Nos wsadza też w miejsca różniste. Gar, torba, lodówka czy szafka ... to wszystko jest niezwykle ciekawe.
Lucuś zas odwrotnie.Stracił krągłości dzieciaka by przeistoczyć się w kocią fląndrę. Nastroszony bojowniczo grzbiet jeszcze podobieństwo uwydatnia. Lekko zdziczał nam i nie jest już namolnym namolniakiem. Choć w chwilach powrotu do dzieciństwa nadal wtulony w nas ciumcia swoje łapiny.Tak głośno cyckajac,że wprowadza zgorszenie wsród kotów i ludzi. Telewizor należy pogłośnić i miauczeć szeroką paszczęką.
ADHD w Luckowej postaci to czysta energia o prędkości światła. O dziwo zaczynamy spotykać Lucynkę i Lucka na wspólnym brojeniu.
Daję mu cichcem jej BC bo chudy jest na prawdę. I
brzidki.O niego i o nią nikt nie pyta.
Dziś nad ranem ,tak ok 1 obudziłam się z bólem głowy.Otoczona kotami pomyślałam o Żuku .Przypomniałam sobie nie wiedzieć dlaczego ,pierwszy dzień a właściwie pierwszą noc jego obecności w naszym życiu.Syczał na obcy świat, na klatkę w której siedział, płakał i jojczył. Wzięty na ręce nie uspokoił się choć jadł chętnie ze strzykawki. Strasznie sie bał.Uspokoił się dopiero jak zawędrował ze mną do łóżka i wtulił się w moją szyję.Mruczał na przemian z warkoleniem. A rano TZ wrócił z pracy i...pognał z nim do weta szukając biegusiem lecznicy otwartej od 8. Nikt nas nie słuchał,że mały "dziwnie" się załatwia jak już to robi. I tak dziwnie mu w nosku chlupocze jak je. Weci jak pediatrzy nie słuchają rodziców wcale a wcale.