PannaDaria pisze:Witam
Na początku napiszę, że post ten nie pojawia się tu dlatego, że chcę się Wam wytłumaczyć, uważam, że mam prawo do takiej a nie innej decyzji, post piszę ku przestrodze, dla osób, które będą w mojej sytuacji, a wydaje mi się, że zarówno forumowicze jak i wydający do adopcji coś z niego wyciągną na przyszłość. Nie będę się tu odnosić do konkretnych wypowiedzi, choć uważam, że część z nich jest niesprawiedliwa i stronnicza.
Nie chodzi mi o to, żeby przerzucić na kogoś odpowiedzialność za to, co się stało. Wiem, że jest to w pełni moja wina, bo ja powinnam się dłużej zastanowić, więcej pomyśleć. Jednak nie żyję w próżni i sytuacja nie jest jednoaspektowa, chcę zaznaczyć jakich aspektów zabrakło i jaki to miało wpływ na sytuację.
Jest mi strasznie przykro, że adopcja ma taki finał, jaki ma. Zrozumcie, że tego nie zaplanowałam, naprawdę chciałam dać kotom dom. Nie miałam w tym żadnego interesu, nie był to zaplanowany gag kosztem kotów, nie wymyśliłam nagle, że zrobię sobie jaja na forum i dla zabawy adoptuję koty. To co tu pisałam, to były moje przemyślenia i moje wyobrażenia. No i właśnie, wyobrażenia, myślę, że to powinno być słowo przewodnie tego postu.
Naczytałam się w Internecie bzdur (tak, bzdur!) o adopcjach dwóch kotów, o adopcjach w ogóle i wyobraziłam sobie jak pięknie i cudownie będzie mieć dwa koty, które będą się lubić, ślicznie się ze sobą bawić zajmując sobie wzajemnie czas, śpiąc ze sobą (tak, tak, to jest obraz kreowany również na tym forum). W ten sielankowy obraz wsadziłam siebie i powstał piękny plan wyadoptowania dwóch kotów i stworzenie im domu. To wszystko pisałam na bieżąco, nie ukrywałam też, że nie miałam wcześniej kota. Popatrzcie na pierwsze strony tego tematu, czy padły jakieś przestrogi, czy też bardziej pozytywny wizerunek posiadania dwóch kotów i od razu oferty ślicznych kotów, które mnie potrzebują?
Dwa koty to nie tylko miód, o tym dowiedziałam się dopiero jak znalazły się w moim domu i poczuły na tyle pewnie, żeby zacząć pokazywać na co je stać.
Agresja Juliana to jedno, mówiłam też o reszcie rzeczy Kasi. Walki odbywały się w różnych odstępach czasu, ale w kółko, dzień i w nocy. Margo najpierw się próbowała przed nim bronić, ale później zaczęła już tylko uciekać i chować się. Wczoraj wyglądało to już tak, że Margo siedzi cały czas w kącie łazienki, żeby zjadła musiałam Juliana zamknąć w łazience, bo dopóki był w pokoju ona siedziała przestraszona w sporej odległości od misek, nawet jak go trzymałam siedząc w drugiej części pokoju. Polecone psikanie Juliana wodą zaczął traktować jak zabawę, przeciera pyszczek łapą i dalej leci robić swoje.
Nie jestem gotowa spać wtedy kiedy śpi kot, po godzinie co jakiś czas, a przez resztę czasu obserwować co się dzieje, żeby zwalczyć terroryzm wobec Margo. I rozumiem, że trwać to ma tylko jakiś czas, ale nie zniosę nie spania przez dwa tygodnie.
Julian pragnie też wydostać się z domu, tu dwa aspekty, pierwszy - moja strona, drugi strona Juliana. I z mojej strony nie do zniesienia jest to, że przez pół nocy Julek skacze po oknach starając się zobaczyć, czy może wyżej już nie ma szyby. I zrozumcie o czym ja piszę, byłam świadoma, że jak kot zobaczy coś za szybą, to może się tak zachowywać, ale nie wiedziałam, że może to być zajęcie na parę godzin i to godzin nocnych, kiedy to z reguły śpię. Julian skacze po oknach godzinami, bardziej w nocy niż w dzień, budząc przy tym nas i najwyraźniej Margo, która czasem z zaciekawieniem podchodzi sprawdzić co się dzieje, wtedy dla odmiany zaczyna się gonitwa i walka - nie jestem w stanie spać z biegającymi i walczącymi na mnie kotami, owszem jak je spryskam to uciekną i albo się rozejdą albo będą walczyć gdzie indziej, ale nie jestem gotowa na 2 tygodnie takiej aklimatyzacji i układania hierarchii. I nie wyobrażałam sobie, że taka sytuacja jest możliwa.
No i strona Juliana, a właściwie refleksja w ogóle nad kotami wydawanymi do adopcji. Juliana strasznie interesuje "zewnątrz", skacze po oknach, każde otworzenie drzwi (do domu na balkon) to kombinowanie jak tu wejść, żeby być szybszym od kota. I nagle z wyrzucenia śmieci robi się wyzwanie z chowaniem kota do łazienki, żeby mieć możliwość wyjścia przez drzwi na klatkę nie ryzykując ucieczki kota. I tu nasuwa mi się myśl, czy faktycznie każdy kot powinien trafić do domu, czy może koty, które mają bardzo dużą potrzebę wolności nie powinny być wydawane ani trzymane w piwniczkach w klatkach... Sama jak wiecie niewiele znam się na kotach, ale wydaje mi się, że Julian po prostu będzie się tak zachowywał, bo po prostu pragnie się wydostać i może zamknięty dom to nie dla niego, pomimo tego, że lubi głaski i jedzenie pod nosem? To wolne myśli, może już to przerobiliście i znacie odpowiedzi na te pytania, ja ich sobie nawet nie zadawałam, informacji więc moim zdaniem było za mało. Rozumiem, że dla Was zaprawionych kociarzy może się to wydawać oczywiste i dlatego uznaliście (uznajecie), że to wiedziałam. Powinnam wiedzieć, ale nie wiedziałam i biję się w pierś, że nie doczytałam, nie poszukałam informacji - ale z drugiej strony - znalazłabym takie informacje? Ktoś z Was napisałby mi to? Czy jedynym sposobem na posiadanie tej wiedzy jest zderzenie z rzeczywistością, czyli moment, w którym koty znajdują się w moim domu?
Rozumiem wszelkie argumenty za przystosowaniem, adaptacją, wiem, że nie daję im na to czasu. Ale wytłumaczcie, dlaczego miałabym to zrobić, skoro już teraz wiem, że nie chcę kotów, nie chcę też jednego kota. Przekonałam się o tym po wzięciu kotów do siebie, nie wcześniej. Gdybym była o tym przekonana wcześniej, nie wzięłabym kotów. Jak to się stało, że jednak wzięłam? Cały temat jest tego zapisem.
Są też oczywiście piękne chwile, jak Julek z nieznośnego kocura zmienia się w kochanego kotka i przychodzi na głaski albo zainteresuje się bardziej kuleczką niż skakaniem po oknie. Kiedy Margo wychodzi z łazienki i przechadza się po parapetach albo przychodzi na kolanka. To są piękne chwile, ale nie rekompensują mi one całej reszty. Postanowiłam więc oddać koty zanim one się bardziej zadomowią, przywiążą i zanim ja się do nich bardziej przywiążę. Tak, przywiążę, bo uwierzcie, że nie jestem bez serca i strasznie boli mnie ta sytuacja i to, że koty wracają do piwniczki, że dałam im dom, który teraz im zabieram.
I na koniec: wybaczcie, ale czy ktoś, ktokolwiek dał mi w ogóle myśl do zastanowienia się, że mogę jednak dwóm kotom nie podołać i żebym rozważyła posiadanie najpierw jednego? Nie! Pomimo tego, że wiedzieliście, że nie miałam wcześniej kotów i niewiele na ich temat wiem. Byłam więc przekonana, że z wszystkiego co napisałam wynika, że podołam posiadaniu kotów. Pisałam prawdę, więc logicznie wynika z tego, że podołam, prawda? Zdecydowałam się więc na koty i nie podołałam.
post podepnę też pod pierwszy w tym wątku
zacytowałam całośc aby nikt nie zarzucił mi wyrwania podkreslonych zdań z kontekstu.
Wśrod mojej piątki są koty które się nie wspinają po firankach, owszem, ale cała piątka wita mnie gdy wchodzę domu i zawsze muszę uważac, zeby nie uciekły. Spokojne moje koty chodzą w nocy po mieszkaniu a gdy jest mucha to na nią polują i zwalają wszystko co jest po drodze robiąc ogromny hałas. Już się nie budzę, ale się budziłam. Wszystkie moje koty zostawiają sierśc gdzie się da, drapią w nocy w ścianki kuwety itd. itp. itp ....
Znam jedne koty, ktore siedzą chicho, leżą do siebie przytulone.... pluszowe. Nawet nie miauczą. I też nie mruczą.