c.d.
Po powrocie do domu od razu dałam Bisi pierwszą część. Po paru godzinach lek wyraźnie zaczął działać – Bisia zasnęła smacznie, a około 21-szej obudziła się i poszła na spacer do ogródka. Niestety nie chciała jeść, tylko piła jak smok wawelski, a wraz z upływem czasu robiła się jakaś niespokojna i nerwowa.
Poszłam spać o 23.30, Bisia położyła się na poduszce, ale nadal kręciła się nerwowo, więc spałam niespokojnie jak zając pod miedzą. W pewnej chwili obudziłam się i chciałam się ułożyć inaczej, podparłam się lewą ręką i poczułam, że w tym miejscu jest mokro. Wstałam (była 3.30), włączyłam światło i zobaczyłam, że Bisia zwróciła tę całą wypitą wodę. Zmieniłam prześcieradło, ale tak się zdenerwowałam, że zasnęłam już tylko na moment, tuż przed dzwonkiem budzika o 5.30. Zwlokłam się z łóżka i idąc do łazienki, zobaczyłam kupkę zrobioną częściowo na podłogę i częściowo na podstawę mniejszego drapaka, stojącego koło drzwi do pokoju. Na drapaku była wsiąknięta część wodnista, a na podłodze – część zestalona. Poszłam więc po papier toaletowy, żeby to zebrać z podłogi. Złapałam tę część kupki w kilka listków papieru… i nogi ugięły się pode mną, a włosy zjeżyły na głowie z przerażenia. To, co miałam w dłoni, było podłużne, twarde jak kamień i jakieś takie gruzłowate. Z zapartym tchem odchyliłam rożek papieru i prawie dostałam zawału. Moim oczom ukazał się łebek z kulistymi czarnymi oczami na czubku i wąsy jak u suma.
W panice wrzuciłam to coś do ustępu, ale nie spłukałam. Przez chwilę starałam się opanować, a potem dla uspokojenia wyszorowałam podłogę i drapak. Na koniec nie pozostało nic innego, jak spojrzeć prawdzie w oczy.
Wyciągnęłam to coś z WC drżącymi rękami, spojrzałam i zobaczyłam gigantyczną, co najmniej 7-mio centymetrową ćmę. Była nadtrawiona, ale cały twardy jak diabli, gruzłowaty kościec, głowa i skrzydła zostały nienaruszone.
Nie mam pojęcia jak i kiedy Bisia ją połknęła, ale musiało to być mniej więcej wtedy, gdy zaczęły się rzadkie kupki z krwią – to ten kościec o średnicy około 8-9 mm musiał kaleczyć Bisi jelita, a skrzydła nie pozwalały przemieszczać się w przewodzie pokarmowym i powodowały zatkania, więc ta ćma przechodziła przez jelita przez tyle dni. Jakie szczęście, że wlałam w Bisię tyle parafiny – bez poślizgu to by się chyba samo nie wydaliło.
Z pracy zadzwoniłam do weta – powiedział, żeby podawać dalej ten lek.
Przed chwilą Bisia trochę zjadła i zrobiła kupkę rzadkawą, ale w normalny sposób.
No i chodzi normalnie – ta ćma musiała ją uwierać w dolnym odcinku jelita grubego.
O swoim stanie i samopoczuciu pisać nie będę
