Myślałam, że Burak sporządniał, ale nic z tego.

Wczoraj oznaczył mi sukienkę, kiedy siedział na kolanach, dziś zdołał wyprysnąć i zaatakować resztę stada. Moja wina, bo przez moment zapomniałam, że on jest u mnie w pokoju i zbyt szeroko uchyliłam drzwi wchodząc.
Koty reagują na niego paniką: Burak lata od jednego do drugiego, a one wieją, jakby to był tygrys. Przy tym wrzask się straszny podnosi. To się zdaje się nazywa kociokwik
Żabcia zwaliła transporter i wcisnęła się za kosz od bielizny, a właściwie pod kosz, skąd ja potem musiałam wydobywać. Gapa przytomnie wleciała do pokoju, z którego wyrwał się Burak. Gadułka przywarła do szyby w oknie na stole kuchennym z obłędem w oczach. Szkrabek miotał się po przedpokoju, nie wiedząc, gdzie ma się schować, bo ja piorunem zamykałam drzwi, żeby przynajmniej niektóre ofiary odgrodzić od napastnika, a jemu ograniczyć pole manewru.
Tym razem Burak dopadł i sponiewierał Psotę, która posikała się ze strachu na podłodze, zwiała za telewizor, on ja tam dalej napastował, dopóki go nie pognałam do jego pokoju. Jedno Burakowi trzeba przyznać: czuje przede mną respekt i słucha się jak pies. Nakrzyczałam na niego i uciekł do siebie. Na dziś ma szlaban, stracił parę godzin siedzenia na moich kolanach. Niech rozważa, czy mu się takie akcje opłacają.
Mam nadzieję, że po kastracji Burak straci nieco swoich walorów i moje głupie koty przestaną się go bać.