Z PAMIĘTNIKA
STAREGO FILOZOFA
Ohhh... no normalnie dom wariatów mamy już całkiem. Pańcia teraz - dla odmiany - ogląda olimpiadę w niejakim mieście Londynie. To sherlockowe miasto, więc pańcia ogląda z sentymentem, poza tym zwyczajnie lubi, zwłaszcza lekką atletykę, pływanie, giętkich panów na ciekawych przyrządach i takie tam na koniach różne. Twierdzi, że Sherlock nie ucieknie, a olimpiada jest raz na cztery lata.
Aliści Sherlock jest innego zdania i co prawda podaje jej co chwilę lody z zamrażalnika, ale generalnie lata po pokoju machając połami niebieskiego szlafroka i powtarza "boredom"! albo "snore"! - czy coś takiego. Pańcia ma najwyraźniej kompletne rozdwojenie jaźni, bo jak pańcia nie ma w domu to się z tym świrniętym Sherlockiem kłóci.
Na głos.
Gdyby tak ktoś kogoś na tej olimpiadzie spektakularnie zamordował, to wilk byłby syty i owca cała, a tak to ja już nie wiem w jakim serialu występuję.
Kontakt z pańcią na dodatek jest utrudniony, bo pańcia ma teraz w telefonie dzwonki z Sherlocka i zamiast odbierać, to słucha z głupkowatym uśmiechem.
No i coś się znowuż KROI.
Pańcia dzisiaj wzięła wolne i posprzątała górną łazienkę. Znalazła pod bzem kuwetę po Generale, umyła i nasypała nowego żwirku, dała czyste posłanko. To musi coś znaczyć, mówi Gabunia.
I nawet przy tym wszystkim zdążyła okleić trzy kolejne puszki.
Poza tym, pańcia wczoraj nie dostała swojego kilograma bobu, więc dziś zeżarła sześć nektarynek i sześć lodów na patyku (w czekoladzie)
Bardzo przepraszam - siedem.
Btw, opowiadałem wam pańciową przygodę z lodami na lotnisku w Zadarze? Nie...?
Państwo czekali strasznie długo. Na godzinę przed planowym odlotem pańcio znalazł w necie, że ich samolot jeszcze nawet nie wystartował z Gdańska, a co dopiero mówić o starcie z Zadaru. No to państwo trochę się posnuli po okolicy, ale w końcu się odprawili, bo Najmłodszy marudził i to okazało się błędem. Bowiem za bramkami nie było już żadnej restauracji tylko mizerny barek z kawą, lodami i kanapkami, a wszystkie kanapki oczywiście z szynką. Czas mijał, państwo zgłodnieli, więc postanowili w końcu zjeść te lody. Pańcia kupiła sobie takie w podwójnej czekoladzie i podeszła do okna, by popatrzeć, jak z ich bombardiera wyjeżdżają bagaże. Obsługa spieszyła się koncertowo, znając wszak rozmiar opóźnienia. No i jak pańcia ugryzła z rozmachem, to wielki kawał czekolady wleciał pańci za dekolt. Pańcia odruchowo się tak jakoś nieszczęśliwie wzdrygnęła, że czekolada przeleciała pańci przez środek stanika i wleciała do majtek. Kieckę pańcia miała długą, zresztą jakby nie wypada gmerać w majtkach na środku lotniska. Pańcia oczywiście mogła oddać lody pańciowi i lecieć do toalety, ale była niemożebnie głodna a wiadomo było, że w samolocie sytuacja kanapkowa będzie dokładnie taka sama - żadnych przekąsek wege, niestety. Więc pańcia pospiesznie pożerała lody, czując z każda sekundą jak w tym upale czekolada jej się rozpuszcza i spływa coraz niżej.
Nie będziemy obsceniczni i nie będziemy tego ciągnąć dalej. W każdym razie pańcia zdążyła zjeść, wpaść do toalety - choć już nie było czego wyciągać - jakoś tam się umyć i wsiąść...