Byłam dziś na cmentarzu z okazji powstania. Ludzi o dziwo wcale niedużo, choć było w okolicy piątej po południu. Dałam trochę jedzenia przy kancelarii, w alejce pana K. i na górce. Kilka kotów widziałam, ale wszystko w konspiracji się odbywało, bo nie chciałam zwracać uwagi. Chrypek nie wiem gdzie rezyduje, ale żadnego z poranionym pyszczkiem nie spotkałam.
Odwiedziłam grób stryja, który jako siedemnastoletni chłopak walczył w powstaniu i zginał w końcu września na Chmielnej. On właśnie zapoczątkował obecność naszej rodziny na tym cmentarzu i jak widać z fotki jeszcze przedwojennej (poniżej), należał do klanu kociarzy, podobnie jak starsi członkowie familii. Cieszę się, że teraz tam na grobach koty dotrzymują im towarzystwa.
Kot wojnę przeżył w domu na Pradze, jego młody pan niestety nie.
