zwracałam się do Was już wielokrotnie o pomoc, chcę poprosić raz jeszcze i to szczególnie, bowiem sytuacja jest bardzo trudna. W tej chwili mam u siebie 10 kotów w różnej kondycji. Wśród nich są takie, które z trudem wyszły z różnych przypadłości. Mieszkanie małe. Nie mogę wziąć następnego kota, by nie wprowadzać zamętu do stada. Adopcje – minimalne. Zresztą, wiecie o co chodzi. Przystępuję do rzeczy.
Kilkanaście dni temu pewne małżeństwo przywiozło do Polikliniki w Kortowie kotkę, którą znaleźli na wsi, w szopce. Kotka „przelewała się przez ręce”. Ludzie prosili o zajęcie się kotką za wszelką cenę. Obiecali pokryć koszty i wziąć ją do siebie.
Okazało się, że koteczka nie uległa wypadkowi, że nie została otruta, że nie choruje na żadną zakaźną chorobę, kotka była ZAGŁODZONA.
Weci postawili kotkę na nogi, co prawda, jeszcze bardzo słabe te nóżki, ale wiadomo już, że koteczka dojdzie do siebie. Nadal jest w trakcie terapii wzmacniającej. To potrwa jeszcze kilka, góra kilkanaście dni.
Po tym, niestety, ale będzie musiała opuścić szpitalik i jak zapewne się domyślacie, pojedzie do schroniska. Nie muszę pisać, że schronisko, nie jest domem dla żadnego futrzaka, a już na pewno, nie dla kici – rekonwalescentki.
Małżeństwo zmieniło zdanie - nie chce pokryć, ani kosztów leczenia, ani wziąć jej do siebie.
Dlatego, bardzo, bardzo proszę o domek dla kici.
Domek musi tylko pokochać koteczkę do końca życia. Nic więcej. Koszty leczenia pokryje schronisko, bądź stowarzyszenie.
Proszę Was…







Koteczkę na rękach trzyma Pani Wet, którą nadzoruje postępy małej.
Koteczka jest w pełni udomowiona, nie boi się ludzi, załatwia się do kuwety, stąd podejrzenie, że to właściciel zamknął ją w tej szopce!