W niedzielę po południu postanowiłam, że wróce porannym autobusem bo ... nie chciało mi się ruszyć tyłka wcześniej. W nocy padało więc bez większych obaw wypuściłam źwierżątko po deszczu, przekonana, że do świtu się znudzi. Nie mozna jednak do tej besti stosować ŻADNYCH ogólnie przyjętych zasad
Wstałam sobie raniutko,zapas czasowy, luzik. Prysznic se pacłam, izbę zamietłam, spakowałam się. Wyjrzałam przez okno - nutria mokra trawę żre nieopodal. Wyjrzałam po kwadransie - pięknym susem przesadza płotek i znika w krzakach sasiadów. Niedobrze.
Czekałam do ostatniej chwili widząc baszmaka na linii horyzontu cały czas. Zła na siebie i cały świat w końcu musiałam skapitulowac i ruszyć na autobus. Nie lubię tego robić, bo potem cały dzień o niczym innym nie myslę, tylko jak sie urwać i zabrać go stamtąd.
Przeszłam skrótem przez rozkopana jeszcze posesję sąsiadki i wchodząc na gruntówkę obejrzałam się jeszcze raz. I CO JA PACZĘ ?
Z górki tnie pędem winowajca drąc się wniebogłosy NIE ZOSTAWIAJ MNIE SAMEGO!!!!!
Powrót po przenoskę ani żadne inne gwałtowne zachowania nie wchodzą w grę, więc mówię -
no to chodź I tak szliśmy dłuższy kawałek synchronicznie, ja drogą, kotek pomiaukując poboczem. Co parę kroków przystawałam i namawiałam go, żeby się zbliżył. W końcu UCAPIŁAM
Lewą [!] ręką przycisnęłam do ziemi, chwytając jednoczesnie za kark
Z torbami mnie puści to zwierzę

Jazdę autobusem i przejście potem miastem uznałam za zbyt ryzykowne i dałam zrobić porannej zmianie mojej ulubionej korporacji
