Dzisiejszej nocy, nareszcie, Bisia zrobiła kupkę, zagniecioną i ubitą na maksa.
Zdziwił mnie tylko brak parafiny.
Nie dziwiłam się długo - zobaczyłam ją tuż przed wyjściem do pracy, gdy Bisia oczyściła sobie organizm do reszty, pod łóżkiem
Tak ją to wyczyściło, że jeszcze zwymiotowała obfite śniadanie w postaci dorady, którą ugotowałam po obudzeniu się.
Doradę tę miała zamiar wydalić na kołdrę, ale się jej nie udało - ściągnęłam ją z łóżka w ostatnim momencie.
Powycierałam i wyszorowałam więc podłogę i wywietrzyłam, bo okna już wczesniej zostały zamknięte, gdyż wybierałam się mimo wszystko do pracy.
Tymczasem Bisia ustawiła się na stole w oczekiwaniu na kolejne śniadanie - niestety, musiałam jednak wyjść.
Bisia będzie musiała zadowolić się karmą WildCat Etosha - to się teraz u nas je. Według Kropci i Kasi Etosha jest przepyszna.
Ale to nic w porównaniu z numerem, jaki wczoraj wycięła mi Kasia.
Kasia postanowiła zostać kotem bezdomnym i UCIEKŁA.
Od pewnego czasu nie nadzorowałam już kotów w ogródku tak ściśle, jak dawniej.
Wychodziłam z założenia, że jeśli przez tyle lat nic się nie działo, to teraz już nic głupiego kotom do głowy przyjść nie może (zwłaszcza kotom w sile wieku

)
Okazało się, że byłam w błędzie.
Tego lata Kasia i Kropcia całe popołudnia, do późnego wieczora, spędzają w ogródku, więc i wczoraj nie dziwiło mnie, że nie ma ich w mieszkaniu. Trochę tylko dziwne wydało mi się, że widzę samą Kropcię, ale pomyślałam, że Kasia pewnie śpi gdzieś pod tują. Dość dziwne było też, ze Kropcia ciągle siedziała w pobliżu płotu od strony następnego budynku, zwłaszcza przy furtce, wpatrując się pod furtkę, ale koty robią różne dziwne rzeczy, czasami.
Całe popołudnie, do wieczora, miałam dużo zajęć, więc dopiero około 22-giej pomyślałam sobie, że nadal Kasi nigdzie nie widzę, nie przychodziła tez przecież jeść ani pić. Czując już spory niepokój wzięłam latarkę i poszłam przepatrzeć teren. Kaśki nigdzie nie było

Pierwsze zasadnicze pytanie brzmiało: którędy wyszła
A drugie: gdzie mogła pójść
Odpowiedzi były łatwe. Przez płot Kasia nie mogła przejść, dla niej to niewykonalne. Mogła przecisnąć się pod płotem, ale tylko w jednym jedynym miejscu: pod furtką, gdzie chyba jakiś pies podkopywał się i zrył trochę ziemię. Ziemia zrobiła się miękka w tym miejscu i w zasadzie można by było się tu przecisnąć pod furtką, rozpłaszczywszy się dostatecznie. To by wyjaśniało także, dlaczego Kropcia siedziała cały czas koło furtki.
Odejść daleko Kasia też nie mogła, bo ona nie zna życia poza domem i boi się. Gdy raz uciekła na poprzednim mieszkaniu to siedziała w krzakach obok budynku i bała się choćby drgnąć.
Tutaj, jeśli wyszła pod furtką, to mogła tylko albo wyjść na ulicę, co było bardzo mało prawdopodobne, albo pójść w prawo, gdzie jest wszystko ogrodzone i siedzieć w trawie pod ogrodzeniem.
W stanie przedzawałowym, trzęsącymi się rękami otworzyłam furtkę, zaczęłam rozglądać się w prawo i lewo i nawoływać Kaśkę. Widać wiele nie było - była 22.15. Zamknęłam więc furtkę i weszłam do mieszkania, żeby się ubrać i wyjść w celu dokładniejszego zbadania okolicy. W tym czasie Bisia spała w domku na łóżku, a Kropcia nadal siedziała przy płocie.
Tak więc zaczęłam się przebierać, gdy nagle dał się słyszeć solidny łomot czegoś o płot i głośny krzyk Kaśki, grubym, przerażonym głosem "mrauauauau".
Złapałam więc klucze od furtki i biegnąc wołałam "Kasia, Kasia", żeby Kaśka wiedziała, że to ja.
Otworzyłam furtkę i zobaczyłam uciekinierkę, półprzytomną ze strachu, z wytrzeszczem przerażonych oczu.
Kaśka wbiegła do ogródka, a ja nie byłam nawet w stanie zrobić jej awantury. Poszła zaraz do mieszkania i padła na podłogę, z wyczerpania psychicznego.
Tak więc było dokładnie tak, jak przypuszczałam: Kaśka musiała siedzieć kawałek dalej w trawie, przy ogrodzeniu, bojąc się ruszyć - na wprost jest wejście do następnego budynku i ludzie ciągle łażą, także z psami. Poza tym dużo ludzi siedzi na balkonach, rozmawiając, pełno psów szczeka i nie jest wcale tak prosto przecisnąć się pod furtką z powrotem. Siedziała tak przynajmniej ze 3 godziny i musiała się porządnie najeść strachu. Odważyła się wyjść dopiero wtedy, gdy zobaczyła mnie, jak stałam w furtce i ją wołałam i starała się wrócić przez płot, skacząc na niego.
Po powrocie, przez całą noc, leżała obok mnie, mruczała i co chwilę chodziła jeść i pić.
Mam nadzieję, że po tej przygodzie odechce jej się uciekania, przynajmniej na jakiś czas.
Ciekawi mnie tylko, co one jeszcze potrafią wymyślić w celu urozmaicenia mi życia
