Hej,hej.
Powoli osadzam się w rzeczywistości choć wcale się nie chce i wracać też się nie chciało choć tęsknota za kotami była jak stąd do Trynidadu.
Kicie całą rozłąkę zniosły bardzo dobrze, Pixi oczywiście nabrała masy. Jak ją wczoraj wzięłam na ręce to jęknęłam, wiedziałam, że tak będzie bo Pixi + duża miska chrupek = obżarstwo

, Mila też jakby większa, Lola zachowała swój gabaryt

. Jak tylko pojawiłam się w drzwiach zaczęły się jęki i stęki, ocieranie, mizianie, tulenie, pląsy, baranki i inne cuda, znaczy się ... nie obraziły się

.
A sam wyjazd, no cóż, było cudnie, Fuerteventura piękna mimo iż sam krajobraz jest surowy, skacisto-górzysty co też ma swój urok, ale plaże, ocean, klimat, ludzie, wydmy w Corralejo, naprawdę rajsko.
Na terenie hotelu i w jego okolicach żyła masa kotów, do wyboru do koloru, wszystkie miziaste, odpasione, z fałdami dobrobytu i lśniącą sierścią. I co mnie bardzo zaskoczyło absolutnie wszystkie wykastrowane z naciętym jednym uszkiem. Miałam tam swoich trzech ulubieńców

.
Na terenie żyło też wiele jeży, które głównie pojawiały się wieczorami i tuptały sobie radośnie wśród ludzi zupełnie się ich nie bojąc, były też zielone papużki, które przesiadywały nam nad balkonem.
Te dwa tygodnie zleciały bardzo szybko, że też wszystko co dobre tak prędko się kończy

.
Domatorką nie byłam nigdy i nie wiem czy kiedykolwiek będę, choć koty mnie nieco udomowiły bo zwyczajnie bardzo lubię z nimi być, ale na wyjazdach naprawdę mogłabym spędzić życie. Kiedyś bardzo dużo podróżowałam, a przez ostatnie 2 lata prawie nigdzie nie jeździłam bo było tyle najróżniejszych zobowiązań, że zwyczajnie się nie dało z różnych względów, ale mam nadzieję, że to się teraz zmieni bo wyjeżdżając naprawdę czuję, że żyję

.
To tyle wieści z frontu, bardzo się martwiłam o koty, miałam 23846759 obaw, ale okazało się, że nie taki diablo straszny.
